niedziela, 27 lipca 2014

ROZDZIAŁ 5-,, Powtórzymy to?"

Szła chodnikiem,tanecznym krokiem. Jej celem była świątynia tutejszych kibiców, w skrócie nazywana SIP. Tam pracował jej ojciec, który właśnie ćwiczy na treningu. Powinna być zła, naburmuszona. Lecz wyjątkowo dzisiaj czuła się, jak uczeń, który kroczy do domu z wzorowym świadectwem ukończenia szkoły. Co mogło być przyczyną etuzjazmu dziewczyny? Może pogoda... Słońce świciło wysoko na niebie, ogrzewając przechodniów. Po wczorajszej ulewie i wietrze, nikt by się takiego zjawiska nie spodziewał, chyba, że meteorolodzy. Co sprawiło nastolatce taką radość we wtorek? Uczniowie zachowują się podobnie, opuszczając mury szkoły w piątki. Zresztą wczesna pora i ubiór blondynki nie wskazywał na to by akurat wracała z tego budynku. Jej rozpuszczone włosy delikatnie powiewały muskane przez przyjemny wiaterek. Miała na sobie białą, luźną koszulę z guzikami i kołnierzykiem, lecz rękawy zostały podwinięte, aż za łokieć. Do tego dopasowane do jej chudych nóg, czarne rurki. Właśnie w nie, schowana była wyżej opisywana część garderoby. Przez ramię miała przerzuconą skórzaną kurtkę. Zapewne wzięła ją ze sobą, rano, kiedy wybiegała w pośpiechu z domu, aby zdążyć na zajęcia. Cały galowy komplet dopełniały krótkie glany, w kolorze spodni, sięgające do połowy łydki. A co sprawiło, iż dziewczyna właśnie w takim stroju musiała się zaprezentować w szkole? Testy próbne. Dzisiaj uczniowie mieli szanse, pochwalić się swoją wiedzą o społeczeństwie, jezyku niemieckim oraz histrorii swojego państwa. Dla Sophie, bułka z masłem. Kiedy wszyscy skończyli pisać, jak co roku, grono pedagogiczne, pozwoliło udać się młodzieży do domów. Blondynka niestety zapomniała kluczy od domu, o czym poinformował ją ojciec sms-em jeszcze kiedy przebywała w szkole. Jego treść brzmiała następująco: ,, Córeczko, chyba zapomniałaś o kluczach. Bez sensu, żebyś siedziała pod zamkniętymi drzwiami. Wpadni na stadion". Normalnie Sophie wściekłaby się na wiadomość, że musi odwiedzyć ojca w pracy, jakby nie mógł schować tych kluczy na przykład pod wycieraczką. Tylko dzisiaj dziewczyna miała w sobie sporo empatii. Ktoś, kto nie znałby jej , mógłby powiedzieć, że jest optymistką. I właśnie tak dzisiaj się czuła. Jak beztroskie dziecko. Czy miało się to dziś zmienić? Czy ktoś, chciałby wyprowadzić ją z równowagi? Tym czasem zielonooka, przez swoje słuchawki, dała się porwać melodii kolejnych piosenek. Jej spacer trwał około pół godziny. Przy odrobinie chęci, przeszłaby ten dystans dwa razy szybciej, ale dzisiaj nigdzie się jej nie śpieszyło. Nawet nie zauważyła, kiedy wyrósł przed nią obiekt sportowy. Mimo, że jest córką piłkarza z głównej jedynastki, pierwszy raz widziała to miejsce na żywo. Zawsze omijała je szerokim łukiem. Nienawidziła piłkę nożną. Chociaż dzisiaj wszystko było dla niej piękne, to nie oszalała. Trzymała się twardo swoich zasad. Piłka nożna to zło, w tym wypadku konieczne. Przeszła przez szklane drzwi, po czym znalazła się w przestronnym pomieszczeniu, w którym stała skórzana kanapa, automat z napojami i biurko a za nim, ochroniarz.
*** oczami Sophie***
- Dzień dobry. Ja przyszłam do taty.- powiedziałam, wyłączając muzykę w telefonie.
- Witam.- przewitał się dość oschle- Młoda damo, takich jak ty mamy tu na pęczki. Do taty, wujka, kuzyna... Tylko dziadka nam brakuje.- westchnął znudzony.
- Współczuję panu.- rzekłam szczerze- Nazywam się Sophie Weidenfeller. Tata miał wręczyć mi klucze od domu, bo zapomniałam ich rano.- uśmiechnęłam się. Wydawało mi się, że mężczyzna intensywnie myślał i wacha się czy mnie wywalić czy przepuścić dalej, więc zadziałałam.
- Mogę panu pokazać legitymację...- wzruszyłam ramionami.
- Ułatwiłabyś mi wtedy zadanie.- usłyszałam. Wyjęłam z torby dokument i wręczyłam ochroniarzowi. Zdziwił się, nawet bardzo. Spojrzał jeszcze raz na mnie i na zdjęcie. Kiedy ojciec zabrał mnie do Dortmundu, prasa często pisała o nas, uważali mnie za wpadkę bramkarza. Po jakimś czasie wszystko ucichło. Ludzie w tym mieście żyją tym klubem, co sprawia, że interesują ich również rodziny piłkarzy. Na szczęście jeszcze nikt na ulicy mnie nie rozpoznał. Nie musiałam się chować przed kibicami. Poprostu nie udzielałam się publicznie, przez co moja twarz pozostała nieznana.
- Teraz mi pan wierzy?- zapytałam, chociaż znałam odpowiedz.
- Oczywiście.- uniósł delikatnie kąciki ust- To twoja przepustka, idz cały czas prosto, a trafisz na murawę.- wręczył mi karteczkę i wskazał kierunek. Przypiełam identyfikator, na którym było napisane ,, VIP", do kieszeni od spodni, aby nie musieć co chwile go wyjmować. Szłam długim korytarzem, mijając po bokach wiele drzwi i innych korytarzy. W duchu cieszyłam się, że droga, którą przyszło mi iść, nie jest skomplikowana. W pewnym momencie korytarz zaczął się rozszerzać, a na jego końcu zauwarzyłam trawę oraz trybuny. Piłkarze stali w równym rzędzie, przy lini boiska, a przed nimi ich trener. Sportowcy zwróceni byli twarzami w moją stronę lecz tylko trzech ostatnich z szeregu mogło mnie dostrzec, ponieważ reszta stała poza szerokością wejścia do tunelu.
- ... a teraz 20 minut przerwy.- zażądził szef i skierował swoje kroki do korytarza, w którym nadal stałam.
- Dzień dobry, ja...- zaczęłam.
- Dobry, dobry... Ty zapewne do taty.- szczerze się uśmiechnął.- Oczy masz ojca, ale cała reszta skóra zdjęta z matki...- dokończył. Osłupiałam.
- Pan znał moją mamę?- zapytałam zszokowana.
- Niestety nie. Ale uwierz, że wiem o niej bardzo dużo.- nic z tego nie rozumiałam- Widzisz, do każdego piłkarza podchdzę indywidualnie. Twój tata miał w sobie wielki talent i potencjał ale blokowała go tragedia, która was spotkała. Często mówią mi, że minąłem się z powołaniem i powinienem być psychologiem.- zaśmiał się głośno- Udało mi się pomóc Romanowi. Wiem, jak bardzo za tobą tęsknił...- dokończył. W tym momencie nie potrawiłam złożyć sensownego zdania. Nikt w tym mieście nie rozmawiał ze mną o matce, a tu spotykam obcą dla mnie osobę, a ona wie o mnie bardzo dużo. To dziwne uczucie.
- Ja... Pan... Ale...- westchnęłam zła, że robię z siebie idiotkę.
- Spokojnie- powiedział trener. Nawet nie wiedziałam, jak się nazywa.- Przepraszam nie powinienem wspominać o twojej matce. Sam swoją straciłem, i wiem, jak drażliwy dla mnie był ten temat. Pamiętaj, że zawsze jest lepiej wygadać się komuś nieznajomemu. Pomaga.- położył rękę na moim ramieniu.
- Nie, nie chodzi o to.- zaprzeczyłam- Zdziwiło mnie, że wie pan o mnie, aż tyle.- wyjaśniłam.
- Wiem o wiele więcej, moja droga.- znowu się uśmiechnął, jak dobry wujek- Chłopcy często się mi zwierzają, kiedy coś ich trapi. Romek bardzo cię kocha i chce dla ciebie, jak najlepiej. Rozumiem też twoją sytuację. Nie mówie, że powinnaś wpaść ojcu w ramiona po tylu latach. Ale ja na twoim miejscu spróbowałbym zbudować tą więź między wami na nowo.- rzekł. Trener nie faworyzował taty, był obiektywny. Znowu mnie zadziwił. Myślałam, że będzie bronił ojca.
- Dziękuję za radę, ale... nie wiem czy skorzystam- przygryzłam dolną wargę.
- To twoje życie i nie zamierzam włazić w nie z butami.- szybko wyjaśnił- Ty musisz nim pokierować. Zrobisz co będziesz chciała, ale przemyśl to jeszcze...- dodał. Pokiwałam twierdząco głową.- Nie zatrzymuję cię dłużej. Idz do ojca.- wskazał gestem dłoni na murawę, po czym odszedł. Nie zdążyłam się pożegnać ani nawet podziękować za rozmowę. Poczułam wielki respekt do trenera Borussii. Wielki i mądry człowiek, wywnioskowałam to już po pierwszej rozmowie. Nadal lekko oszołomiona, skierowałam swoje kroki na boisko. Gdy stałam już na trawie, mogłam przyjrzeć się, jak słynne Pszczółki zachowują się na przerwach. Jedni leżeli na ziemi, inni siedzieli na fotelach przeznaczonych dla rezerwowych zawodników, popijając zimnymi napojami. Jednak wszyscy byli wymęczeni przez trenera. Pot spływał po niektórych strumieniami, inni zaś ciężko oddychali. Muszą harować na treningach, aby mieć kondycję na meczach. Nie rozpoznałam zbyt wielu twarzy. Udało mi się, dostrzec tatę na ławce, w otoczeniu znajomych mężczyzn, którzy odwiedzili nas wczoraj. Czułam na sobie ciekawskie spojrzenia z każdej strony, nawet z trybun. Siedziały na nich trzy kobiety, zapewne partnerki sportowców. Udawałam, że nie robi to na mnie żadnego wrażenia. Z gracją pokonałam dystans dzielący mnie z rodzicem.
- Hej!- powiedziałam w stronę Kuby, Łukasza, Reusa i Maria. Brakowało Nevena.
- Siemka!- odpowiedział mi chórek, uśmiechając się.
- No to jestem.- oznajmiłam w stronę ojca. Siedział na przeciwko mnie.
- Musimy pogadać...- rzekł, wstając z miejsca, które zajmował.
- To zapowiada się ciekawie...- uniosłam brwii. Panowie, z którymi wcześniej się przewitałam wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Chodz.- szłam z nim ramię w ramię, znaczy teoretycznie, bo praktycznie to nawet moje glany nie pomogły mi, zrównać się z tatą.- Bo jest taka sprawa...- wyglądał na zdenerwowanego. Weszliśmy do tunelu, w którym wcześniej miałam okazję, poznać Czarodzieja z Dortmundu. Tam nikt nie mógł nas podsłuchać.- Chciałbym abyś była dziś na kolacji. Lisa upiecze kurczaka z ziołami, tak jak lubisz...- myślał, że przekupi mnie marnym ptakiem?
- Niby z jakiej okazji?- zapytałam od nie chcenia. Wyczułam, że chodzi o coś ważniejszego.
- Rodzice Lisy chcieliby nas poznać. Ciebie i mnie.- zaakcentował ostatnie słowo. Nie wierzyłam w to co usłyszałam. Czy to ukryta kamera?
- I co mnie to obchodzi?- byłam zdziwiona i nie ukrywałam tego.
- Sophie, proszę cię. Jeden posiłek. Nie wymagam od ciebie nie wiadomo czego...- mówił.
- To jest śmieszne!- prychnęłam- Nie znoczę Lisy i mam poznać jej rodziców? Po co? A może ja nie mam ochoty ich widzieć, a co dopiero z nimi rozmawiać?- uniosłam głos.
- Nie, nie lubisz Lisy. Ty nie chcesz jej polubić! Daj jej szansę!- teraz to i on krzyczał. Jak zwykle wyprowadziłam go z równowagi.
- I co jeszcze?! Może mam do niej mówić mamo?!- zaśmiałam się- A do jej rodziców babciu i dziadku?!- nie obchodziło mnie czy ktoś słyszał naszą wymianę zdań. Nie panowałam nad sobą. Cały entuzjazm, który miałam w sobie od rana, wyparował.
- Dlaczego ty to wszystko utrudniasz?!- złapał się za głowę.
- Chyba taką mam już naturę- mówiłam już opanowanie- Odkąd pamiętam jestem wrzodem na dupie, dobrze o tym wiem. Nie musisz mnie uświadamiać. Daj mi te pieprzone klucze.
- To nie tak. Źle mnie zrozumiałaś.- zaczął szybko wyjaśniać.
- Daruj sobie.- przerwałam mu.- Przenocuje u Olivii. Będzieci mieli chate wolną, tylko daj mi klucze.
- Przeciesz nikt cie nie wygania z domu- złapał mnie za ręce.
- Nie dotykaj mnie.- wyrwałam się- Róbcie co chcecie, mam to w dupie.
- Mogłabyś się lepiej wyrażać- zauważył- Ostatni raz proszę, to naprawdę dużo dla nas znaczy. Dla mnie i Lisy. Zrób krok w naszą stronę. Cały czas się oddalacz...- patrzył mi prosto w oczy, jakby chciał w nich coś zauważyć. Na przekór jego słową zrobiłam krok w dal, zwiększając dystans między nami.
- Dostanę te klucze? Czy mam iść prosto do Olivii? Miałam w planach zabrać sobie jakieś ciuchy na zmianę.- powiedziałam nie wzruszona. Ojciec cicho westchnął i zniknął za jakimiś drzwiami. Chyba była to szatnia. Wreszcie poszedł po klucze. Oparłam się plecami o chłodną ścianę i przymknęłam oczy.
- Kurwa...- oznjamilam sama do siebie. A dzień zapowiadał się całkiem fajnie. Rodzice Lisy... i co jeszcze? Nie ma takiej opcji żebym została dziś wieczorem w domu. Ale cały czas w głowie miałam słowa trenera o daniu szansy, i do tego ostanie zdanie taty. On chyba na prawdę to wszystko przyżywał...
- Wszystko w porządku?- przed sobą ujrzałam postać Goetzego. Miał lekko zaniepokojoną minę. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Gdyby był to ktoś inny skłamałabym bez wachania. Ale nie chciałam okłamywać Maria.Tak na prawdę nic w porządku nie jest od dawna, jeśli chodzi o moje życie. Uśmiechnęłam się przepraszając w jego stronę.
- Nie Mario. Ale przywykłam. Co u ciebie?- zapytałam, co prawda widzieliśmy się zeszłego dnia.
- Sophie, mogę jakoś pomóc?-powiedział z troską.
- Mario...- westchnęłam- Nie zaprzątaj sobie tym głowy, ok? Nie warto.
- Widzę, że coś jest nie tak.- zauważył.
- Tylko pokłóciłam się z ojcem. Chleb powszedni.- wzruszyłam ramionami.
- Na pewno?- dopytywał. Martwił się o mnie. Osobie której prawie nie znam tak na mnie zależało... Dziwne.
- Tak.- pokazałam szereg ząbków.
- Ładniej ci z tymi dołeczkami w policzkach. Musisz częściej się uśmiechać.- o czym on gada?
- Mario, zmień dilera.- zmrużyłam oczy. Piłkarz wybuchnął śmiechem.
- Właściwie to przyszedłem tu w pewnej sprawie...- dziś słyszałam już podobne słowa.- Może chciałabyś pójść ze mną do kawiarni? Na kawę z ciastkiem.- prawie wyrecytował. Zastanawiałam się co mu odpowiedzieć. Z jednej strony coś mnie do niego ciągnęło, mógłby być dobrym przyjacielem. Z drugiej strony tata popsuł mi humor...
- Dobra. Tylko o 16 mam korki z twoim bratem...- poinformowałam sportowca, który promiennie się uśmiechał.
- Będę po ciebie o 17, pod moim domem? Pasuje?- zaproponował.
- Ok.- uniosłam kąciki ust ku górze. Wtedy z szatni wyszedł mój ojciec.- To do zobaczenia.- szybko się pożegnałam, nie czekając na odpowiedz i ruszyłam w stronę rodzica. Stanęliśmy na przeciwko siebie. Ojciec w ręce trzymał prządany przedmiot. W jego oczach widziałam... ból. Kiedy w nie patrzyłam, miałam ochotę skoczyć z mostu. Pośpiesznie odwróciłam wzrok.
- Mogę?- wyciągnęłam dłoń.
- Przykro mi.- tylko tyle usłyszałam z jego ust. Wręczył mi klucze. Bez żadnego słowa wyminęłam go i szłam ku wyjściu.
*** jakiś czas później***
Siedziałam na krześle obotowym w pokoju Felixa. Chłopiec poszedł do kuchni, po szklanki z sokiem pomarańczowym. Miałam na sobie białą bluzkę z krótkim rękawem, i kieszonką. Do tego bordowe rurki. W korytarzu zostawiłam skórzaną kurtkę i glany. Przy mojej nodze leżała torba, a w niej strój galowy na jutro. Moja koleżanka od razu zgodziła się mnie przenocować, a jej rodzice bardzo mnie lubią, więc nie robili nam problemów. Po wizycie na stadionie nie kontaktowałam się już z ojcem. Emocje dopiero opadły, ale nie zmieniłabym swojej decyzji. Cieszę się, że Mario zaproponował mi wspólne wyjście, ponieważ bardzo go lubiłam. Czemu nie poznać by go lepiej?
-Proszę.- młodszy Goetze wręczył mi szklankę z napojem, z której upiłam łyk. Widziałam jak Felix ciężko wzdycha, siadając obok mnie.
- Nie masz dziś ochoty na matematykę?- zaśmiałam się.
- Nie, to nie o to chodzi.- zaczął.- Bo miałem w planach wyjść później z kolegą, a mama jak zwykle ma 100 argumentów na to, że nie mogę nigdzie iść.- wyjaśnił. To troche dziwne. Dobrze wiedziałam, jak Felix może się czuć.
- Wiesz, znam ten ból. Tylko, że mam tak z ojcem. Nawet gorzej.- powiedziałam, odstawiając szklankę na biurko.
- Mama zawsze się czepia- żalił się.
- Martwi się o ciebie.- zauważyłam.
- Przesadza, przeciesz nie mam 10 lat.
- Ile ja bym dała, żeby mama się mnie czapiała, nawet teraz, kiedy mam 17 lat...- rozmażyłam się.
- Jak to...- chłopiec nie rozumiał.
- Nie pamiętam swojej matki. Byłam mała kiedy zmarła.- wyjaśniłam- Felix, masz ogromne szczęście, że wychowujesz się w pełnej rodzinie. Mama i tata cię kochają. Spotkał cię wielki dar, pielęgnuj go.- skąd we mnie tyle mądrych słów? Chyba prosto z serca.
- Nie wiedziałem. Przykro mi.- dodał- I dzięki, teraz będę patrzył na rodzinę z innej perspektywy. Zaczęliśmy lekcje. Kilka zadań. 60 minut zlekciało nie wiem kiedy. Felix odprowadził mnie do korytarza, a tam spotkałam jego rodzicielkę. Goetze wpadł matce w ramiona.
- Kocham cię.- powiedział
- I tak nigdzie cię nie puszczę- gospodyni domu zaśmiała się lecz odwzajemniła uścisk.
- Nie chcę już iść. Możemy obejrzeć jakiś film razem...- zaproponował.
- Sophie, musisz do nas częściej wpadać. Nie dość, że mój syn ma lepsze oceny to zmieniasz go na lepsze.- chwaliła mnie.
- Nie przesadzajmy. Felix to mądry chłopak. Praca z nim to przyjemność. Dowidzenia.- uśmiechnęłam się i wyszłam. Chyba zaliczyłam dobry uczynek. Przed domem Felixa stał samochód jego brata. Bez zastanowienia ruszyłam w jego stronę i już po chwili zajmowałam miejsce pasażera.
- Hejka.- rzekłam, zapinając pas bezpieczeństwa.
- Cześć i jak tam mój braciszek się spisuje?- zapytał, odpalając silnik.
- Bardzo dobrze, nie długo nie będę mu potrzebna.- rzekłam zgodnie z prawdą.
- To może ja się zapiszę.
- Oj Mario, Mario jak ty coś powiesz...- zaśmiałam się.
- Widzę, że już lepiej?- zapytał, oczywiście o moje samopoczucie.
- Przy tobie zawsze, jesteś bardzo pocieszny- wyjaśniłam.
- To musimy się częściej spotykać- rzucił.
- Uważaj, bo wezmę to jak zaproszenie.- zauważyłam.
- Byłoby miło.- rzekł. Tak minęła nam droga do kawiarnii. Goetze co chwilę mnie rozśmieszał. Nie było mowy o napiętej atmosferze. Miejsce, do którego zaprosił mnie piłkarz, było urządzone z gustem. Zajeliśmy stolik, na uboczu aby nie rzucać się w oczy. Zamówiliśmy po latte i szarlotce. Moje ulubione ciasto.
- Największy przypał w moim życiu? Hym...- musiałam się zastanowić.- Trochę tego było. Kiedyś w Monachium, późnym wieczorem nudziło mi się. No i jeździłam na rowerze. Wpadłam na genialny pomysł, żeby poćwiczyć nowy trik. Można powiedzieć, że skakałam po dachach samochodów.
- Ty? Nie wierze.- pokiwał przecząco głową.
- No ja. Przyuważyła mnie taka kobieta i przed nią uciekałam.- zaśmiałam się na przypomnienie tej sytuacji- Udało się. Potem się okazał, że była to moja nowa sąsiadka. Na szczęście mnie nie poznała.- zakończyłam. Sportowiec wybuchnął śmiechem.
- Nie potrafię sobie tego wyobrazić.- rzekł.
- To masz słabą wyobraźnie.- zauważyłam, poczym upiłam łyk kawy, którą przed chwilą doniosła kelnerka. Spędziłam miły wieczór. Piłkarz wiele mi o sobie opowiedział. Dowiedziałam się, że oprucz piłki nożnej, trenuje również boks. Obiecał, że kiedyś zabierze mnie na trening. Będę trzymać go za słowo. Niestety przed 20 musieliśmy się zbierać, ponieważ właśnie przed 8 miałam być u Olivii.
- Zauważyłem, że między tobą a Romanem, że tak powiem, często iskrzy.- zauważył, sprawnie wyjeżdżając z parkingu.
- Spostrzegawczy jesteś.- rzekłam z sarkazmem.
- Wiem.- zaśmiał się.
- Tak to prawda. Ale nie psujmy sobie humorów.- odpowiedziałam.
- Jak chcesz. Powtórzymy to?- zapytał.
- No fajnie by było.- uśmiechnęłam się. Byliśmy już pod domem mojej przyjaciółki, przyszedł czas na rozstanie.- Dzięki Mario, było super. Na prawdę.
- Sophie, myślisz, że między nami mogłoby być ,,coś"?
-Ja już mam ciebie za przyjaciela.- wyznałam.
- Aaa... No... pewnie. Ja ciebie też. Przyjaciółka...- zamyślił się.
- Dobranoc.- pocałowałam Goetzego w... policzek.
- Dobranoc.- rozpromienił się. Wyszłam z samochodu. Pomachałam klubowej 10 i skierowałam kroki w stronę wejścia na posesję...


****
Kolejny rozdział, jeszcze ciepły :) miało być trochę inaczej ale jest jaki jest.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Jesteście wielkie. Mnie też denerwuje zachowanie Sophie, ale tak to wszystko zaplanowałam, że musicie uzbroić się w cierpliwość. Pozdrawiam :*

niedziela, 20 lipca 2014

ROZDZIAŁ 4- ,, Ja się czuję całe życie, jak w dennej telenoweli"

Za oknem szalała wichura. Za pewne w tej chwili, trudno byłoby spotkać żywą duszę na ulicach Dortmundu. Słyszałam jak ciężkie krople deszczu uderzają o parapet mojego okna. Tej nocy, wyjątkowo ich dźwięk mnie denerwował. Nie mogłam zasnąć. Kręciłam się na łóżku z nadzieją, iż znajdę wygodniejszą pozycję, lecz żadna nie sprostowała moim wymaganiom. W pokoju panowała duchota, przynajmniej tak mi się wydawało, przez co czułam, że cała się pocę. Do tego wszystkiego, doszedł ból głowy, myślę, że spowodowany brakiem snu. Czyżbym miała być chora? O dziwo, poprzedniego dnia nic mi nie dolegało. To na pewno coś przejściowego. Mój organizm potrzebuje odpowiedniej dawki odpoczynku i myślę, że to właśnie przez to, mam wrażenie, iż ktoś walnął mnie czymś ciężkim w głowę. Najgorsze w tej całej ,, tragedii" jest to, że kiedy słońce znowu pojawi się na niebie, nastanie poniedziałek. Nie dość, że na samą myśl, iż po weekendzie trzeba wrócić do nauki, dostaję dreszczy (a może to kolejny objaw choroby, nie wiem) to na dodatek będę jutro nieprzytomna na lekcjach. Zapowiada się bardzo ciekawy dzień. Czasami mam ochotę, zasnąć i obudzić się dopiero, na święta. Wtedy wszyscy uczniowie dostają, chyba w prezencie od dyrekcji, kilka dni wolnego, co w połączeniu z świętami daje nam możliwość, aby wreszcie odpocząć od matematyki i innych przedmiotów szkolnych. Planuje na ten czas wyjechać do Monachium. Przeżyć tę magię Bożego Narodzenia z rodziną. Babcia i dziadek bardzo dużo dla mnie znaczą. No ale o czym ja myślę? Za chwilę dopiero październik, a ja dumam o grudniu. Całą noc nie zmrużyłam oka. Wstałam z łóżka, kiedy przypomniał mi o tym, niezawodny budzik. A gdyby tak, wyrzucić ten przedmiot przez okno? Z miłą chęcią nie ruszałabym się wogólę. Zwlekłam swoje zwłoki z posłania i skierowałam się do łazienki, z nadzieją, że zimna woda zmyje ze mnie zmęczenie. Po wykonaniu wszystkich rutynowych czynność spojrzałam w lustro. Moje odpicie prezentowało się dużo lepiej w rozczesanych włosach i zakrytymi lekkim makijażem, cieniami pod oczami. Ubrałam dżinsy z kilkoma dziurami, które dodawały spodniom pazura oraz czarny, luźny sweter. Termometr za oknem na pewno nie przekraczał 13 stopni, więc nie chciałam ryzykować, iż zmarznę. Udałam się do kuchni. Miałam w planach przygotować sobie do spożycia płatki owsiane z mlekiem. Oczywiście, kiedy czujecie się źle, wszystko wam się wali. Miałam tak i tym razem. Wylałam mleko na blat kuchenny, paczka z płatkami nie chciała dać się otworzyć, a gdy w końcu mi się udało, to część zawartości się rozsypała. A na deser zbiłam szklankę, na szczęście przed wlaniem do niej gorącej wody na herbatę. Akurat, gdy zbierałam kawałki szkła, do kuchni wszedł mój tata.
- Dzień...- chciał się przewitać, ale widocznie go zatkało- Czy tędy przeszedł jakiś huragan?- zapytał.
- Masz duże poczucie humoru, na prawdę.- odgryzłam się z sarkazmem. Wyrzuciłam resztki szklanki do kosza, pod zlewem.
- Za to widzę, że ty dziś nie w sosie...- podsumował, po czym otworzył lodówkę. Nie miałam nawet ochoty, żeby mu odpyskować. Wzięłam przygotowana śniadanie i usiadłam do stołu. Każdą łyżkę płatków przełykałam z obrzydzeniem. Apetyt mi nie dopisywał i czułam, iż mój żołądek powędrował tuż pod gardło.
- Jesteś blada. Dobrze się czujesz?- zapytał z... troską? Omal nie wyplułam jedzenia, które właśnie próbowałam przeżuwać.
- Czuję się, jakby przejechał mnie tir.- oznajmiłam zgodnie z prawdą.
- Może masz gorączkę? Dziś odwołali nam trening, więc jeśli ci się nie polepszy, możemy odwiedzić lekarza...- na samą myśl o szpitalu, robiło mi się jeszcze bardziej nie dobrze, a wcześniej myślałam, iż jest to niemożliwe. Do tego spędzenie całego dnia, z ojcem, pod jednym dachem nie było dobrą propozycją. Pójdę normalnie do szkoły. Wytrzymam, chyba... A jak nie to wrócę szybciej i zamknę się sama w pokoju. Taki był mój plan na przeżycie dzisiejszego dnia.
- Nie jest tak źle. Idę do szkoły, bo mamy ważny sprawdzian.- skłamałam.
- Nie uważasz, że to dziwne. Nastolatka woli iść się uczyć, niż zostać z ojcem?- zdziwił mnie tym, trafnym spostrzeżeniem- Dlaczego nie potrafimy razem na przykład rozmawiać?- to było dobre pytanie. Sprzątając po posiłku, odpowiedziałam:
- Nie wiem. Tego się nie da naprawić. Jest już za późno, a ty nadal masz jakieś nadzieje. Zrozum, że nasz relacje nigdy nie będą takie, jak być powinny. Trzeba było o tym pomyśleć za nim zostawiłeś mnie w Monachium...
- Ale wiesz, że...- wtrącił
- Nie przerywaj mi. Po tylu latach wracasz, burzysz wszystko to, co sama zbudowałam. Zabierasz mnie od przyjaciół, babci, dziadka. Od mojego ukochanego miasta, z którym łączę najlepsze wspomnienia. Po czym oczekujesz ode mnie, że wymażę z życia wszystkie dni, w których zabrakło ciebie? Nie masz pojęcia co wtedy czułam. Małe dzieci inaczej patrzą na świat, a tu nagle tracisz obydwoje rodziców... I nie wiesz, dlaczego właśnie ciebie to spotkało, co źle zrobiłeś... Stajesz się tak naprawdę sierotom. Patrzysz jak rówieśnicy nie widzą nikogo, poza swoimi rodziców, którzy są dla nich autorytetem. A ty? Ty ich nie masz. Matka umarła, ojciec ma cię w dupie. Właśnie tak ja to odbierałam. Teraz jeszcze mam się cieszyć, że znalazłeś mi nową mamusię? Nie bądz śmieszny.- pierwszy raz, wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Piłkarz siedział na krześle, jego wyraz twarzy, mówił, że chciał coś powiedzieć, może zaprzeczyć ale nie miał argumentów. Dotknęła go brutalna prawda. Może przesadziłam? Ale to same fakty. Te kilka zdań nie oddaje tego jak zraniona się czułam. Nie jedna osoba uznałaby mnie za egoistkę. Ale ja już po prostu taka jestem. Uparta jak osioł i pamiętliwa. Trudno mi zwyczajnie wymazać coś z pamięci i udawać, że do tego nigdy nie doszło. Nie potrafię postępować inaczej. Taki mam charakter. Bramkarz nawet nie zmienił swojej pozycji. Chyba był w szoku. Uznałam, że to dobry moment aby spokojnie opuścić dom. Tak też się stało. Ojciec mnie nie zatrzymywał z czego się cieszyłam. Nie miałam siły, ani ochoty na większą dyskusję, która na 100%, przerodziłaby się w awanturę.
~jakiś czas później~
Cała klasa nie chętnie weszła do sali. Wszyscy zajęli swoje stałe miejsca w pojedynczych ławkach. Nauczycielka zamknęła drzwi, po czym stanęła przed biurkiem aby się z nami przewitać. Tak jak wielu z moich rówieśników, nie darzyłam jej sympatią. Niska, szczupła, kobieta starej daty. Czarne włosy miała upięta klamrom, a czoło przysłaniała śmieszną grzywką. Nie ważne jaką porę lata akurat mieliśmy, jakie święto czy dzień tygodnia ona zawsze ubierała się na czarno. Przeważnie były to długie spódnice i płaszcz. Przypominała w nim nietoperza. A uczyła nas... angielskiego. Kiedyś całkiem lubiłam ten przedmiot, ale kiedy poznałam ją... moje podejście do tego języka uległo zmianie.
- Dzień dobry! Już na początku wam mówię, abyście wyjęli z toreb, tylko przybory do pisania. Sprawdzę waszą wiedzę krótkim sprawdzianikiem.- oznajmiła. Nie byłam przygotowana na tę lekcję. W domu, nie otworzyłam nawet zeszytu, ponieważ nie zapowiedziano nam żadnych testów.
- Ale proszę pani...- odezwał się Felix. Chyba nikt nie ucieszył się na wcześniejszą wiadomość. Z chęcią uciekłabym z tego pomieszczenia, jak najdalej.- W regulaminie jest napisane, że sprawdziany trzeba zapowiadać z tygodniowym wyprzedzeniem.- powiedział. Przybiłabym z nim piątkę, ale że siedział za daleko, uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Dobrze wiem na jakich warunkach pracuję.- fuknęła urażona. Jej zachowanie mnie rozśmieszyło. Na jej twarzy widać było minę, jak u dziecka, któremu zabrano lizaka. Oliwia chyba również to zauważyła, bo spojrzała na mnie, z przodu klasy.- To jest taki sprawdzianik- kartkówka. Na 15 minut, nie więcej. Dacie sobie spokojnie radę. I prosiłabym, aby mnie nie pouczać. Żyję na tym świecie troszkę dłużej, od was.- zakończyła, podchodząc do pierwszej ławki, aby rozdać karteczki.
- Jasne, troszeczkę...- powiedział kolejny z mojej paczki, Matt. Tym razem wszyscy uczniowie wybuchnęli gromkim śmiechem. Kobieta w czerni udawała, iż nie usłyszała uwagi na swój temat.
- O Boże... Co to jest...- jęknęła Olivia. Jako pierwsza dostała sprawdzian, albo jak woli nasza pani, sprawdzianik.
- Młoda damo, to co powinnaś już dawno znać. Epoki historyczne i wszystko co z nimi związane...- odpowiedziała. Świetnie. Nie znam ich kolejności nawet po niemiecku, a każą mi tu pisać po angielsku w 15 minut. Tak, już to widzę... Napisałam słabo ale coś tam wymyśliłam. Po trzech kolejnych lekcjach podjęłam decyzję, iż odwiedzę szkolną pielęgniarkę. Ból głowy się nasili, przez co nie mogłam się na niczym skupić. Olivia odprowadziła mnie pod same drzwi gabinetu. Już kilka dni wcześnie umówiłyśmy się, że dzisiejsze popołudnie spędzimy w skateparku. Na razie nie zmieniałyśmy naszych planów. Wierzyłam,że do tego czasu mi się polepszy. Miła pani zmierzyła mi temperaturę i ciśnienie.
- Stan podgorączkowy. No i masz trochę za niskie ciśnienie.- podsumowała wyniki badań, notując coś w rubrykach.- Myślę, że to jakaś wirusówka. Raczej nic groźnego.- uśmiechnęła się promiennie na potwierdzenie, swoich słów.
- Dałaby mi pani coś przeciwbólowego, proszę. Strasznie boli mnie głowa.- wysiliłam się jedynie, na delikatne podniesienie kącików ust. Pielęgniarka wręczyła mi białą tabletkę i kubek z wodą do popicia. Bez zastanowienia połknęłam lek, licząc, że szybko uśmierzy mój ból.
- Wiesz, moim zdaniem, dziś w szkole już nic nie zdziałasz. Lepiej byłby, gdybyś odpoczęła w domu. Z tego co wiem, jutro macie próbne testy, więc tym bardziej nic nowego już nie zaczniecie.- powiedziała. Miała racje. Testami próbnymi nikt się nie przejmował, ponieważ nie wpływały one na nasze oceny, a w tych dniach nie odbywały się lekcje. Zapowiadały się trzy dni luzu.
- Przez ból i tak nie mogę się na niczym skupić- dodałam
- Wypiszę ci zwolnienie na resztę dnia. Zaniosę kartkę do twojego wychowawcy. Czy mam dzwonić po twoich rodziców, czy sama dasz radę dotrzeć do domu?- zapytała.
- Poradzę sobie. Do widzenia.- pożegnałam się, po czym opuściłam pomieszczenie. W 15 minut dotarłam do celu. Czułam się strasznie zmęczona, jakby przebiegła długi dystans. Weszłam do domu, zrzucając z ciebie torbę, już w korytarzu. Stały tam buty ojca, co świadczyło o jego obecności, ale nie znalazłam rzeczy Lisy. Widocznie musiała wyjechać, bo w końcu jest modelkom.
- O, już wróciłaś?- bardzo zdziwił się tata. No tak. Rzadko wracałam zaraz po lekcjach do domu, nie mówiąc już o wcześniejszym powrocie.
- Pielęgniarka mnie zwolniła.- krótko wyjaśniłam. Chwyciłam z kuchni butelkę wody niegazowanej. Głodna nie byłam wcale, za to czułam pragnienie.
- Bardzo źle się czujesz? Może jednak, pojechalibyśmy do lekarza?- zaproponował, drapiąc się po głowie.
- Nieee...- westchnęłam- Nie mam na nic siły. Idę spać. Dobranoc.- wytłumaczyłam, zniechęcona. Po woli podnosiłam nogi na schodach, pokonując kolejne stopnie.
- Śpij dobrze. Ale pamiętaj, jak coś to od razu jedziemy.- zakończył. Gdybym była zdrowa, na pewno wytłumaczyłabym mu, mówiąc delikatnie, że nie będzie takiej potrzeby, ale teraz tego nie zrobiłam. Tata chyba też się zdziwił. Odprowadził mnie na górę wzrokiem, jakbym miała za chwilę sturlać się na dół. Wreszcie usiadłam wygodnie na łóżku, biorąc łyk wody. Ból głowy z minuty na minutę, łagodniał. Przykryłam nogi kołdrą, ponieważ bez jakiegokolwiek nakrycia, nie potrafiłabym zasnąć. Wtedy usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Już przeklinałam w myślach osobę, która ma czelność mi przeszkadzać, do puki nie ujrzałam na wyświetlaczu nazwy kontaktu: Marcel. Na mojej twarzy od razu pojawił się uśmiech. Pośpiesznie odebrałam.
- Cześć, Lamo!- odebrałam, uradowana.
- Siemka, Młoda!- usłyszałam jego głos. Mimo, że Marcel był ode mnie starszy tylko o rok, zawsze się tak do mnie zwracał.
- Jak my dawno ze sobą nie rozmawialiśmy...- zauważyłam
- No i tu masz rację. Jestem w ciągłym biegu. Wiesz szkoła, mecz, szkoła, mecz i tak w kółko. Udało mi się dziś znaleźć trochę czasu, ale przyznam, że myślałem, że nie odbierzesz. Trochę wcześnie dzwonie...- i tak oto musiałam wytłumaczyć moją niedyspozycję. Rozmawialiśmy bardzo długo. Walczyłam z opadającymi powiekami, aby móc chociaż chwilę spędzić z przyjacielem. Mówiliśmy o wszystkim i o wszystkich. Bardzo dużo się śmiałam, jak i on. Skończyliśmy konwersację dopiero, kiedy mój telefon się rozładował. Stwierdziłam, że Marcel się domyśli zaistniałej sytuacji, bo to nie pierwszy raz. Ułożyłam się wygodniej na łóżku, odpłynęłam.
~jakiś czas później~
Obudził mnie irytując dźwięk dzwonka. Ktoś dobijał się do drzwi. Wstałam z łóżka. Czułam się dużo lepiej. Nabrałam sił, a głowa już nie bolała. Jednak sen to najlepsze lekarstwo.
- Już idę!- krzyknęłam, aby mój gość przestał przyciskać dzwonek. Zeszłam do korytarza. Nigdzie nie spotkałam ojca, więc chyba nie było go w domu.
- Dobry dzień!- powiedział mężczyzna.- My do Romana, na Fifę.- wyjaśnił blondyn. Za nim stała czwórka, jego kolegów.
- Zapraszam- gestem dłoni zaprosiłam gości do środka. Kiedy przechodzili obok mnie, każdy się witał i przedstawiał. Kolejno do domu weszli Marco, Neven, Kuba, Łukasz i... Mario.
- Cześć!- uśmiechnął się promiennie. W lewej dłoni trzymał sześciopak piwa.- Chyba cie obudziliśmy...
- Aż tak źle wyglądam?- zapytałam, zamykając drzwi.
- Nie, nie!- zaczął się bronić- Jesteś piękna, jak zawsze i..
- Przecież żartowałam- wyszczerzyłam się. Przeszliśmy razem do salonu, gdzie reszta chłopaków, już się rozsiadła.
- Czujcie się, jak u siebie.- powiedziałam
- Może lepiej nie...- rzekł Kuba, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Gdzie Roman?- zapytał Neven. Mimo, że nie znałam ich wcześniej, miałam dobrą pamięć do imion.
- To jest dobre pytanie.- zauważyłam- Skocze na chwilę, na górę, po telefon i zaraz wracam.- oznajmiłam
- Spoko.- rzucił Marco. Jak powiedziałam tak zrobiłam, a że telefon był rozładowany poszukałam w kuchni ładowarki i tam go podłączyłam. Z tego pomieszczenia widziałam wszystko co działo się w salonie. Piłkarze wzięli się za podłączenie gry. Kiedy mój telefon wrócił do żywych, od razu dostałam 3 sms-y. Nie zdążyłam ich przeczytać, a na wyświetlaczu pojawił się napis: TATA.
- Cześć córciu! Właśnie dostałem informacje, że chłopcy są już na miejscu. I Mario nawet przyniósł piwko.- zaśmiał się. Skąd on to wiedział? Na 100% to nasz ,,monitoring". Starsza pani z domu, na przeciwko. Wredna kobieta. Ojciec wie o wszystkim, co się dzieje w domu pod jego nieobecność. Oczywiście, nikt ją oto nie prosił...
- To ona żyje?!- zapytałam zdziwiona. Ostatnio leżała w szpitalu i już się cieszyłam, że kopnie w kalendarz. Goście, gdy usłyszeli urywek rozmowy wyraźnie powstrzymywali się od śmiechu, aby podsłuchiwać dalej.
- Nie mów tak.- powiedział- Każdy ma prawo do życia...- szukał jakiś argumentów
- Ta, a zwłaszcza ona.- dla bezpieczeństwa, wdusiłam przycisk od automatycznych rolet w kuchni, ponieważ okno wychodzi wprost na dom nielubianej sąsiadki.- Kiedy wracasz?
- Wracam z banku. Stoję w korku.- westchnął- Postaram się jak najszybciej.
- Ok. Czekamy.- rzekłam.
- A jak się czujesz? Lepiej już?- i znowu niepotrzebnie.... troska.
- Tak. Pa.- rozłączyłam się.- Stoi w korku.- ogłosiłam zebranym.
- To spokojnie możemy zacząć.- trafnie spostrzegł Łukasz, łapiąc za jednego z padów.
- Możemy wiedzieć, przed kim i dlaczego się chowasz?- zapytał... no właśnie, nie kto inny jak Goetze. Zawsze ciekawski.
- Nie chowam siebie, tylko nas.- wyjaśniłam, odkładając komórkę na blat, aby mogła się spokojnie ładować.
- I komu życzysz śmierci?- dodał Reus- Mamy się bać?- zażartował. Wybuchnęłam śmiechem. Jakoś przy nich często do tego dochodziło. Chyba ich polubiłam, mimo że zadają się z moim ojcem...
- To taki, jakby paparazzi w przebraniu staruszki. I mieszka on na przeciwko, umiejętnie zatruwając mi życie.- powiedziałam, kiedy się już opanowałam.- Na przykład tata od razu wiedział ilu mężczyzn weszło do domu, mniej więcej jak wyglądają i co ze sobą przynieśli.- spojrzałam na alkohol. Panowie nie kryli zdumienia.
- Serio?- zapytał Kuba- ja myślałem, że takie rzeczy to tylko w filmach...- podrapał się po głowie.
- Ja się czuję całe życie, jak w dennej telenoweli.- zaznaczyłam. Panowie zaczęli grać w grę, której sensu nie widziałam, ale też zbytnio go nie szukałam.
- Macie może ochotę na coś do jedzenia?- zapytałam, bo czułam burczenie w swoim brzuchu.
- Nie.- odpowiedzieli chórkiem.
- Później chcieliśmy zamówić pizze.- dorzucił Łukasz
- Zjesz z nami?- zapytał Mario, a reszta przytaknęła głowami.
- Nie, dzięki. Ja nie jem fast-foodów.- wyjaśniłam- Mielibyście coś przeciwko, gdybym zrobiła sobie coś do jedzenia? Bo jestem tylko na śniadaniu...
- No co ty. Wcinaj.- zachęcił Kuba
- Jak to nie jesz fast-foodów?- reszta towarzystwa była zszokowana.
- No normalnie, nie lubię.- wzruszyłam ramionami.
-Nie lubisz pizzy, kebaba...- zaczął wymieniać Reus, z iskierkami w oczach.
- ...hotdogów, hamburgerów...- dodał Neven
- Powiem tak. Lubię jeść zdrowo i wiedzieć w 100% z czego został zrobiony mój posiłek. Wolę sama upiec pizze niż ją kupić.- powiedziałam szczerze. Piłkarze nic nie odpowiedzieli, tylko kiwnęli głowami i wrócili do poprzednich czynności. Łukasz z Kubą jako pierwsi prowadzili swoje drużyny do zwycięstwa, Neven z Marco popijali piwo o czymś dyskutując, a Mario żywo dopingował przyjaciół jako wierny kibic. Nie tracąc czasu zabrałam się za przygotowanie sobie posiłku. Wyjęłam z lodówki sałatę, pomidora, ser pleśniowy oraz dżem. Wszystkie składniki, oprócz ostatniego, ułożyłam starannie z kromce chleba żytniego. Dżem rozsmarowałam na dwóch krążkach ryżowych. Na koniec zalałam kawę, wrzątkiem. Napój na rozbudzenie. Zasiadając do stołu, usłyszałam:
- Smacznego!- krzyknęli chórkiem piłkarze.
- Dziękuję!- odpowiedziałam grzecznie, po czym rozpoczęłam konsumpcję. Kiedy połowa pierwszej kanapki już znikła, moja komórka zaczęła wibrować. Odebrałam połączenie przychodzące.
- Hejo!- powiedziała Olivia- Mam pytanko. Mogę wpaść do ciebie wcześniej?
- Cześć. No pewnie.- rzekłam.
- Bo bliźniacy przyjechali...- westchnęła- I strasznie mnie już irytują...
- O! To muszę do was kiedyś wpaść.- zauważyłam. Bardzo lubiłam starszych braci mojej przyjaciółki.
- Oddam w dobre ręce!- zareklamowała. Wybuchnęłam śmiechem.
- Przykro mi ale to nie schronisko.- powiedziałam.- Dobra, wbijaj to pogadamy.
- Zaraz będę!- i tak o to zakończyła się nasza rozmowa. Wróciłam do wykonywania poprzedniej czynności, czyli jedzenia. W tym czasie w salonie zauważyłam małą zmianę. Padami sterowali teraz Marco i Mario. Ile emocji dostarcza taka gra... Prawie jak na stadionie...
- Siema... Dzień dobry...- do domu, jak zwykle bez pukania, wtargnęła Olivia. Zadziwił ją widok mężczyzn na kanapach. Panowie wybuchnęli śmiechem.
- No to tak.- podeszłam do koleżanki, chcąc przedstawić ją zebranym.- Olivio, to jest Kuba, Łukasz, Neven, Marco i Mario. Panowie to moja przyjaciółka Olivia.- zakończyłam.
- Cześć.- znowu ten sam chórek.
- Hejka. Nie musiałaś mi wymieniać ich imion.- zwróciła się w moją stronę- Jak się ma 3 starszych braci i do tego tata... To sobota dniem świętym. Mecz i koniec.- oznajmiła.
- I prawidłowo.- wtrącił Neven.
- Zostawię cię w dobrym towarzystwie, a ja lecę się przebrać.- powiedziałam. W sypialni związałam włosy w kucyka. Ubrałam szare dresy z luźnym krokiem i ściągaczami na nogawkach. Do tego ciemna bluzka z krótkim rękawem, z napisem ~now or never~. Na rzuciłam na siebie czarną, rozpinaną bluzę. Zbiegłam po schodach do gości. W salonie panowała bardzo wesoła atmosfera, a na kanapie siedział już mój ojciec.
- To lecimy.- dałam o znać o swojej obecności. Razem z przyjaciółką pożegnałyśmy się z nowymi znajomymi. Po wyjściu z domu wyprowadziłam jeszcze rower z garażu i mogłyśmy ruszać. W skateparku było świetnie. Uwielbiałam spędzać tam wolny czas. W chwilach wolnych od trików, jak to dziewczyny, plotkowałyśmy. Nie obyło się bez Nicka, który zaimponował Olivii. Kocham moją przyjaciółkę, jak siostrę. Znajomi to jedyna dobra rzecz, jak spotkała mnie w tym mieście.

..
**************
JEST! TROCHĘ DŁUŻSZY! UDAŁO SIĘ WRESZCIE! CZEKAM NA KOMENTARZE MOTYWUJCIE :*

sobota, 12 lipca 2014

ROZDZIAŁ 3- ,, Wspomnisz moje słowa"

No i wreszcie mamy wyczekiwany przez wszystkich obywateli weekend. Każdy planuje jak spędzić te wolne dni, przez cały tydzień. Jedni zamierzają wyjechać z rodziną za miasto albo na wielkie zakupy. Inni marzą aby pospać dłużej, wyciszyć się. Ludzie cieszą się, że mają chwilę wytchnienia. Mogą się zdystannsować i odpocząć od codziennej melancholii. Mój przyjaciel Matt, poprosił mnie czy nie pomogłabym mu z siostrzeńcem. Jego siostra musiała załatwić jakieś pilne sprawy i tak oto wypadło na jej brata. Zgodziłam się bez większych rozmyśleń. Zawsze lubiłam małe dzieci, a dotego kiedy wyobraziłam sobie bruneta z kilkumiesięcznym szkrabem sam na sam, to przechodził mnie dreszcz. Znam go prawie na wylot. Nie oddałabym mu do pilnowania nawet psa, ponieważ wiem, że Matt nie należy do rzadkiej grupy ,,odpowiedzialnych nastolatków". Umówiliśmy się, iż brunet przyjdzie do mnie z siostrzeńcem. Lisa z Romanem wybrali się na zakupy i wrócą dopiero podwieczór, więc mam pusty dom. Punktualnie o godzinie 13:00 usłyszałam dzwięk dzwonka. Przed drzwiami stał uśmiechnięty Matt z nosidełkiem w prawej ręce i torbie w drugiej.
- Cześć. Zapraszam panów.- przewitałam się, poczym wpuściłam gości do środka.
- Hejo! To zacznijmy od formalności.- zaśmiałam się razem z niebieskookim- To jest mój siostrzeniec a to jego całe wyposażenie.- wskazał na kołyskę i torbę. Podeszłam bliżej do sofy, na której leżało nosidełko, a w nim chłopczyk. Malec z zaciekawieniem rozglądał sie po pomieszczeniu. Zdjęłam z niego kurtkę i buciki, żeby nie było mu za ciepło. Ułożyłam brzdąca w swoich rękach, tak aby dalej mógł prowadzić obserwacje.
- Jak ma na imię ten przystojniak?- zapytałam.
- Matt jestem. Miło mi.- wyciągnął w moją stronę dłoń.- Nie no, a tak na serio to jest James. Ale urodę ma po mnie.- pokiwał zabawnie głową, kończąc swoją wypowiedz. Wybychnęłam śmiechem.
- To teraz zabawimy się w niańkę.- zakomunikowałam koledze. Usiedliśmy na dywanie a pomiędzy nami ułożyliśmy Jamesa. Chłopczyk leżał na poduszkach i bawił się pluszakami. Zorganizowaliśmy mu czas, dzięki czemu dziecko było zadowolone, a my mogliśmy sobie porozmawiać. Minęło sporo czasu, gdy nagle James zaczął płakać. Wzięłam chłopczyka na ręce i kołysałam nim lekko, lecz to nie przyniosło rzadnego efektu. Nie miałam dużego doświadczenia w zajmowaniu się dziećmi, ale domyśliłam się, iż malec może być głodny. Matt stał na boku obserwując moje poczynania.
- Podaj mi smoczek i butelkę z mlekiem Jamesa, a nie się patrzysz.- powiedziałam do bruneta. Szybko doskoczył do torby i zaczął szukać potrzebnych nam przedmiotów. Siostrzeniec Matta nadal szlochał.
- Spokojnie mały. Zaraz wypijemy pyszne mleczko...- mówiłam do brzdąca ale on jakby mnie nie słyszał.
- Kurwa... Nie mogę tego znaleźć- wściekał się mój przyjaciel, którego wyraźnie irytował płacz siostrzeńca. Wyrzucił całą zawartość torby na kanapę ale po butelce i smoczku ani śladu.
- Cholera!- przeklnął mój przyjaciel, poczym złapał się za głowę. Zmroziłam go wzrokiem za wulgaryzmy przy dziecku.- Jaki ze mnie kretyn. Cathy zostawiła i somczek, i butelke z pokarmem na blacie, w kuchni. Żebym pamiętał aby podgrzać...- wyjaśnił. No i zaczęły się problemy. James męczył się teraz przez głupotę Matta.
- Przykro mi. Nie mamy wyjścia leć do domu.- oznajmiłam- Ale szybko!- Brunetowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wybiegł z domu, niczym Struś Pędziwiatr. Nie wiedziałam co zrobić. Dalej kołysałam malca, tak długo, aż zmógł go sen. Byłam w szoku, że udało się mi poskromić małego potworka. Chciałam przetransportować małego do mojej sypialni, kiedy usłyszałam dzwięk dzwonka. Zamarłam na chwilę. Dzięki Bogu James nawet nie dgrnął. Czym prędzej udałam się otworzyć drzwi, aby nieznajomemu nie przyszło do głowy, robić wiecej hałasu. W wejściu stał młody chłopak. Wydawało mi się, że gdzieś już go widziałam.
- Ja do Romana- zmieszał się na mój widok- ale chyba pomyliłem numery.- stwierdził, chcąc się cofnąć aby sprawdzić numer domu.
- Nie. Dobrze trafiłeś.- wyjaśniłam, unosząc kąciki ust.- Wejdz. Ja tylko odstawie młodego na górę. Wpuściłam gościa i przeszłam po schodach do mojego pokoju. Położyłam Jamesa na łóżku. Do okoła malucha ułożyłam duże poduszki, aby chłopiec odpoczywał bezpiecznie. Na koniec okryłam go kocem i po cichu zeszłam do salonu. Na kanapie siedział gość. Nagle dostałam olśnienia.
- Czy Felix to twój młodszy brat?- zapytałam, chcąc się upewnić.
- Zaraz, zaraz...- mężczyzna wstał z sofy, a w jego oczach zapaliły się iskierki.- Sophie? Co ty tutaj robisz?
- Mieszkam.- wzruszyłam ramionami.
- Czyli, że to ty jesteś córką Romka. Ha! Już wiem! Wtedy gdy pierwszy raz się spotkaliśmy... Masz prawie identyczne oczy jak Roman! Tylko ładniejsze.- dokończył. Trochę zdziwił mnie komplement z jego strony. Szybko zmieniłam temat.
- Może coś do picia?- zaproponowałam.
- W zasadzie to przyszłem zostawić tylko papiery dla Romana ale widzę, że go nie ma...- stwierdził
- Wybrał się z Lisą na jakieś zakupy- rzekłam obojętnie- Nie prędko wrócą- dodałam.
- To zostawie te dokumenty ale chętnie napiłbym się wody.- rzekł Mario. Przyniosłam szklankę z zimną wodą, poczym wręczyłam mu napój do ręki.
- Ładny chłopczyk, twój?- zapytał niespodziewanie piłkarz. Wybuchnęłam śmiechem a po policzku spłynęła mi jedna łza.
- Przepraszam. Nie powinienem pytać. Czasami jestem zbyt ciekawski.- przeprosił brunet. Musiało mu się zrobić głupio.
- Nie ma problemu. To jest siostrzeniec mojego kolegi. Razem się nim zajmujemy.- Mario chciał już zadać kolejne pytanie, gdy do domu wparował zasapany Matt.
- Mam.- oznajmił mój kolega, siadając na pufie w korytarzu. W dłoni trzymał butelkę i smoczek.- Dlaczego James nie płacze?- zapytał zdziwiony
- Zasnął. Położyłam go w moim pokoju.
- Uciekłaś z Hogwardu, czy co? James niespodziewanie zasnął, a obok ciebie siedzi Goetze...- pokręcił głową. Razem z piłkarzem zaśmialiśmy się.
- Wyrzucili mnie, bo byłam za dobra.- powiedziałam. Matt przysiadł sie do nas. Miło spędziliśmy popołudnie. W końcu Mario poszedł, a Matt z Jamesem udali się do siostry mojego przyjaciela. Postanowiłam odpocząć trochę i włączyłam telewizor. Akurat puszczali odcinek Kryminalnych Zagadek Miami. Lubię filmy tego rodzaju. Zawsze bardzo wciąga mnie fabuła i tak było tym razem. Policja zdążyła odnaleźć i zamknąć zabójcę, gdy do domu wróciła moja macocha z ojcem. Prędko wyłączyłam odbiornik. Chciałam przejść do swojego pokoju, a w korytarzu spotkałam tatę.
- Cześć córciu!- z wielkim entuzjazmem krzyknął bramkarz Borussii. Był obładowany różnymi torbami.
- Przyszedł do ciebie Mario z jakimiś papierami. Leżą na stoliku, w salonie.- powiedziałam lakonicznie.
- Goetze?- zapytał zdziwiony wizytą kolegi.
- A masz innego Mario w drużynie?- zapytałam retorycznie. Tak naprawdę nie znałam tego klubu. Równie dobrze mogłoby tam grać pięciu zawodników o tym imieniu. Na szczęście ojciec nic nie odpowiedział, czyli jednak celnie strzeliłam. Szybkim tempem dotarłam do mojej sypialni. Trochę przestraszył mnie bałagan tam panujący. Z braku ciekawszych rzeczy do robienia, wzięłam się za ogarnięcie pokoju. Zajęło mi to około dwóch godzin. Wszystkie ciuchy poukładałam w szafie, książki ulokowałam w biurku, starłam kurze i tym podobne. Włączyłam magnetofon, w którym znajdowała się płyta mojego ulubionego zespołu, One Republic. W pomieszczeniu rozbrzmiał dzwięki pierwszej piosenki, gdy usłyszałam pukanie do drzwi. Zanim zdążyłam zareagować, do sypialni wtargnęła Olivia i usiadła na krześle obrotowym.
- Siemka. Co tam?- zapytała
- Hej. Wiesz dzisiaj tutaj jak na poczcie. Drzwi się co chwilę otwierają.- zauważyłam
- No to opowiadaj, moja droga.- zachęcił mnie. Powiedziałam jej o wszystkich wydarzeniach jakie miały miejsce dzisiejszego dnia. Bardzo się śmiała z Matta, który niepotrzebnie przebiegł kilka kilometrów.
- A co ty porabiałaś?- zainteresowałam się. Wzięła głeboki wdech, co zapowiadało dłuższą wypowiedz.
- Jestem taka szczęśliwa!- wykrzyczała, obracając się na krześle- Jak codzień rano, poszłam pobiegać. Wybrałam tą samą trasę co zawsze. Ogólnie nuda. Wyobraź sobie, że w pewnym momencie wpadł na mnie, jakiś chłopak. Nic wielkiego. Przeprosił i pobiegł dalej...
- Jaki dżentelmen- stwierdziłam, przerywając koleżance.
- No i jaki przystojny...- rozmarzyła się na chwilę- I słuchaj dalej. Poźniej spotkałam go jeszcze raz. Jakoś tak wyszło. I wtedy zaczęliśmy rozmawiać. Okazało się, że jest w naszym wieku. Jak ja lubi biegać. Pierwszy raz trenował w tym parku. Ma na imię Nick... Czy nie pięknie?- zapytała na końcu, wzdychając. Na bank się w nim zauroczyła.
- Czy ja wiem... Imię, jak imię.- rzekłam zgodnie z tym co myślałam.
- No tak ty wolisz: Mario.- teatralnie wzruszyła ramionami.
- Głupia jesteś. Prawie go nie znam.- powiedziałam
- To co? Zobaczysz, będziecie mieli gromadkę dzieci, psa...
- Proszę cię...- jęknęłam- Ty lepiej nie wróż przyszłości, ok?
- Wspomnisz moje słowa.- pogroziła palcem. Rzuciłam w nią poduszką.
- Wróćmy lepiej do Nicka.- sprytnie zmieniłam temat.
- A! No tak! On zaprosił mnie na kawę! Rozumiesz?!- aż podskoczyła, podekscytowana- I ja nie wiem co ubrać. Bo wiesz, to nie jest randka ale nie pójdę tam jak chłopczyca. Z drugiej strony...
I tak właśnie spędziłyśmy sobotni wieczór. Tata przyszedł zaprosić nas na kolację lecz rzadna z nas się nie skusiła. Z recji, iż zrobiło się późno, za zgodą rodziców, przyjaciółka została u mnie na noc. Niebezpiecznie byłoby jej samej wracać do domu, a że mamy weekend mogłyśmy sobie na to pozwolić.


******
No i moje drogie mamy kolejny rozdział. Miał on wyglądać inaczej lecz się usunął :o! Zostawiam go w waszych rękach. Dziękuję wszystkim którzy komentują. Powiem szczerze,że nie wiem kiedy dodam kolejny rozdział. Tracę motywację :( wiecie jak to zmienić, więc wszystko w waszych rękach :D pozdrawiam :*

poniedziałek, 7 lipca 2014

Krótkie opisy bohaterów

Sophie Weidenfeller

Zielono oka blondynka z charakterem. Córka znanego bramkarza. Jej matka zginęła w wypadku samochodowym kiedy dziewczyna miała 5 lat. Wychowana przez rodziców swojego ojca w Monachium. Teraz ma 17 lat. Mieszka w Dortmundzie wbrew swojej woli. Kiedy prawnie będzie dorosła, chciałaby wrócić do rodzinnego miasta. Nie potrafi porozumieć się z ojcem i jego dziewczyną. Czy wytrwa w postanowieniu? A może coś lub ktoś stanie na jej drodze i odmieni jej życie?

Olivia Keller

Jej matka jest Polką, a ojciec Niemcem. Mieszka w Dortmundzie. Najstarszy brat Adam, pracuje w wojsku, za to bliźniacy Max i Milos układają sobie życie poza granicami kraju. Kocha biegać i spędzać aktywnie wolny czas. 17-latka przyjaźni się z Olivią. Dziewczyny łączy wspólna pasja. Obydwie często można spotkać w skateparku. Jeżdżą na rowerach. Raczej niekrajoznawczo...

Marcel Mayer

Utalentowany muzycznie 18-latek. Mieszka w Monachium. Tam uczęszcza zaocznie do akademii muzycznej. Gra w miejscowej drużynie siatkarzy. Jego marzeniem jest występ w reprezentacji kraju, właśnie w tym sporcie. Najlepszy przyjaciel panny Weidenfeller. Od najmłodszych lat trzymali się razem, niczym brat z siostrą. Po wyjeździe Sophie na drugi koniec Niemiec, nadal utrzymują ze sobą kontakty. Ich przyjaźń nie liczy kilometrów.

Roman Weidenfeller

Piłkarz grający na pozycji bramkarza w Borussii Dortmund. Kilkanaście lat temu zmarła jego żona pozostawiając go z 5-letnią córką. Zostawił ją pod opieką swoich rodziców, ponieważ sam wyjechał w poszukiwaniu dobrze płatnej pracy. Kiedy Spohie podrosła, postanowił zabrać ją do Dortmundu, aby naprawić ich relacje. Niestety mimo jego starań nie radzi sobie z 17-latką. Trwa w stałym związku z Lisą.

Lisa Rossenbach

Inteligentna i uczynna modelka. Ze względu na swój wiek nie wychodzi już na pokazach, lecz uczy młode dziewczyny fachu. Jest po uszy zakochana w Romanie. Chce spędzić z nim resztę życia. 30-latce do szczęścia brakuje jedynie porozumienia z córką ukochanego. Stara się przekonać Sophie do siebie ale wszystkie próby zostają umiejętnie odpychane przez dziewczynę.

Mario Goetze

Młody, utalentowany piłkarz Borussii Dortmund. Chce się dalej rozwijać. Nie brak mu poczucia humoru. Często jest bezpośredni. Tak naprawdę nigy się prawdziwie nie zakochał. Szuka swojej bratniej duszy.


+ inni piłkarze Borussii Dortmund,
+ rodzina Weidenfellerów i Kellerów,
+ znajomi ze szkoły Sophie oraz Olivii.


Prosiłyście więc macie. Bez zdjęć dlatego, że trudno byłoby mi odnaleźć osoby podobne do tych z mojej wyobraźni a piłkarzy każdy zna :) Pod poprzednim rozdziałem jest tylko 5 komentarzy :/ dziękuję z całego serducha wszystkim, którzy komentują i motywują. Pod poprzednimi było po 10... Naprawdę proszę:
komentujesz= motywujesz :D
Chcecie kolejny rozdział? Proszę o szczere odpowiedzi. Pozdrawiam :*

środa, 2 lipca 2014

ROZDZIAŁ 2-,, Taki już jest ten świat"

Niestety czas płynie nieubłagalnie. Gdy na przykład musimy siedzieć na nudnej lekcji, on jakby nagle naprzekór nam zwalnia. Natomiast kiedy spędzamy go ze znajomymi na dobrej zabawie, wskazówki zegara przesuwają się szybciej na naszą niekorzyść. Taki już jest ten świat. Niesprawiedliwy. Często gdzieś tam w głebi czuję zazdrość, gdy widzę dzieci, które mają to szczęście wychowywać się w pełnej rodzinie. Z mamą i tatą. Jestem naprawdę podirtowana, jak Olivia moja przyjaciółka, opowiada mi o nierzadkich kłótniach ze swoją rodzicielką. Myślę, że to tylko potwierdza ich wzajemną miłość, którą się obdarzają. Mogę tylko gdybać co by było jeśli moja matka żyłaby na tym świecie. Ciekawe czy też darłybyśmy ze sobą koty, a może zostałybyśmy bratnimi duszami? Nigdy nie poznam odpowiedzi na te i wiele innych pytań. Lecz pogodziłam się już dawno z moim losem. Widocznie Ten na górze ma wobec mnie jakieś plany. Pozostaje mi tylko żyć dalej. Więc pora wrócić na ziemię, do szarej rzeczywistości. Długi weeked za pasem. - Witam mój ukochany poniedziałku!- pomyślałam, przewracając się na drugi bok. Byłam typem lenia. Potrafiłam spać do godziny 11:00, a budziło mnie burczenie w brzuchu. Niestety moje lekcje od poniedziałku do piątku zaczynały się o godzinie 8:00 rano! Koszmar. Nie mam pojęcia kto układał ten plan zajęć. Na pewno gdy to robił nie był w pełni świadomy. Szukałam po omacku telefonu, ponieważ chciałam sprawdzić którą już mamy. Kiedy znalazłam potrzebny mi przedmiot, niechętnie uchyliłam jedną powiekę. Na wyświetlaczu ujrzałam godzinę 6:00?! No świetnie. Mój alarm dzwonił dopiero o 7:00. Zostałam brutalnie obudzona przez domowników, którzy zapewne przygotowywali się do pracy. Ale tak z łaski swojej mogliby dać mi trochę pospać. Teraz wiedziałam, iż nie zmrużę już oka. Polenichowałam jeszcze chwilę w łóżku. Zgadzam się z tymi, którzy nazywają je najlepszym przyjacielem człowieka. Minął kwadrans. Zwlekłam się, z jakże wygodnego posłania i udałam się do prywatnej łazienki, która była połączona z mym pokojem. Wzięłam szybki, orzeźwiający prysznic, poczym w samym ręczniku, wróciłam do sypialni. Zatrzymałam się przed szafą z ciuchami. Dzisiaj miałam w planach wybrać się ze znajomymi nad jezioro. Oglądałam prognozę pogody. Zapowiadali upalny dzień, lecz wcale nie taki nieznośny, ponieważ miał wiać przyjemny, chłodny wiatr. Wybrałam krótkie, czarne spodenki oraz czarno- białą koszulę w kratę, bez rękawów. Wszytko uzupełniłam kilkoma branzoletkami i kolczykami w kształcie różowych serduszek. Włosy rozczesałam szczotką oraz związałam w wysokiego kucyka. Nie lubiłam się malować. Wolę naturalność. Wyjątkiem od tej zasady jest malowanie paznokci. Posiadam sporą kolekcję lakierów, w różnych odcieniach. Spojrzałam na zegar, który wskazywał już 7:00. Chwyciłam komórkę i torbę z książkami. Zeszłam do korytarza. Tam zostawiłam swoje rzeczy. Udałam się do kuchni, ponieważ mój żołądek domagał się codziennej porcji paliwa. Przy stole siedziała już Lisa z ojcem, jedli śniadanie. Nie zwróciłam na nich większej uwagi. - Dzień dobry.- usłyszałam z za pleców. Była to moja macocha. Jak to mam w zwyczaju, po prostu ją olałam. Postanowiłam przygotować sobie posiłak. Wlałam do szklanki mleko i zrobiłam kanapkę z szynką, sałatą, serem i pomidorem. Nie użyłam masła, ponieważ go nie lubiłam. Zajęłam miejsce przy stole. Na przeciw siedział piłkarz Borussii Dortmund, a po mojej lewej długonoga blondynka. Z apetytem zaczęłam konsumować pierwszy posiłek dnia. Ciekawe czy jest tak samo głupia jak sie mówi, o tych wszystkich modelkach?- zastanawiałam się... - Coś dzisiaj szybko zawitałaś, córeczko. Rzadko spotykany widok- przemówił mój tata chcąc podjąć jakiś temat. Gdy to usłyszałam to coś się we mnie zagotowało lecz nie dałam tego po sobie poznać. Uśmiechnęłam się sztucznie w jego stronę, przełknęłam kęs kanapki, którą miałam akurat w buzi i powiedziałam: - Tak? Ciekawe kto od rana hałasuje, budząc wszystkich do okoła.- ugryzłam z pasją część mojego posiłku. - Oh! Przepraszam.- usłyszałam dość wysoki głos- To ja upuściłam przez przypadek patelnie. Nie wiedziałam, że to było aż tak słychać.- dokończyła moja macocha. - Masz rację. Przeciesz patelnie są taaakie ciężkie, trudno je utrzymać...- przewróciłam teatralnie oczami- Mam nadzieję, że nie zrobiłaś sobie krzywdy.- moja wypowiedz aż przeciekała sarkazmem. Wstałam od stołu i posprzątałam po sobie. - Sophie, uważaj na słowa.- rzekł mój opiekun- Nie pyskuj, dobra? Powinnaś mieć szacunek do starszych. - Nie, Romek. Wszystko w porządku. Naprawdę.- zapewniła go Lisa. Wybuchnęłam głośnym śmiechem. - Tatuś chce mnie uczyć co powinnam robić, a co nie. Czyżby nie troszkę za późno? Myślałam, że jako piłkarz musisz być w miarę szybki. A tu proszę... Raczej pozycja spalona.- powiedziałam wszystko co chciałam i wyszłam do korytarza. Usiadłam na pufie i ubierałam różowe trampki. Usłyszałam dzwięk odsuwania krzesła i czyjeś kroki. W drzwiach pojawił się bramkarz. - Nie lubię, kiedy zwracasz się do mnie takim tonem, z pogardą i sarkazmem. Chciałbym abyś przeprosiła Lisę za swoje zachowanie, które było niegrzeczne w stosunku do niej.- powiedział poważnie, opierając się o ścianę. Na jego twarzy pojawiła się dobrze mi znana zmarszczka. Ukazywała się zawsze, gdy tata się złościł lub nad czymś główkował. - Będę używać takiego tonu jaki będzie mi odpowiadał.- wyprostowałam się, przerzucając torbę przez prawe ramię.- To nie jest koncert życzeń, aby mówić na co ma się ochotę. Nie przeproszę jej. Nie zniże się do takiego poziomu. Jeśli coś wam się nie podoba, ja chętnie się wyprowadzę tylko potrzebuję twojej zgody, bo potem będzie, że uciekłam.- dokończyłam swoją wypowiedz. Sportowiec stał jak wryty. Mimo, że często to powtarzałam zawsze przyjmował te słowa z wielkim zaskoczeniem i wydaje mi się, że również ze strachem. Opuściłam dom bez żadnego pożegnania. Trochę podenerwowana skierowałam swoje kroki w stronę dobrze znanego wszystkim budynku, zwanego szkołą. Nie ma to jak zacząć poniedziałek kłótnią. Wolałam mijać się z domownikami niż prowadzić z nimi zbędne dyskusje. Jedno musiałam przyznać. Wcale nie lubiłam się kłócić z ojcem. Lisa to co innego. Jej z całego serca nie znoszę. Działa mi na nerwy. Ale za każdym razem gdy kierowałam w stronę, mimo wszystko nadal mojego taty, wulgaryzmy czy zwykłą bolesną prawdę, jakaś mała cząstka mnie cierpiała. Kiedy widziałam w jego oczach ból. To coś nie do opisania. Czekam na moment, kiedy dostane swój dowód osobisty. Jeszcze tylko, a może aż, rok. Jeśli wyjadę wszystkim będzie żyło się lepiej. Ja nie musiałabym udawać pyskatej guwniary, której przybieram maskę codzień. Lisa z ojciem mogliby w spokoju pleść swoje gniazdko, bez zbędnego bagażu. Ale on chce mnie zatrzymać w Dortmundzie, tak długo jak tylko będzie mógł. Ale po co mu to wszystko? Ma aż tak silne wyrzuty sumienia? Przypomniał sobie, że kiedyś tam spłodził dziecko? To jakaś szopka przed mediami? Kocha mnie? Teoretycznie powinnam zadać mu te wszystkie pytania. Ale nie mam tyle odwagi, aby spojrzeć mu w oczy. Nadal nie rozumiem jego postępowiania. Chyba jestem na to wszystko za głupia... Dotarłam na miejsce. Pierwszą moją lekcją miał być język angielski. Udałam się pod klasę. Na ławce przed nią, spotkałam moją kochaną Olivie. - Hejka. Co porabiasz?- usiadłam obok brunetki, która notowała coś w zeszycie. - Cześć. A bo tak wyszło, że zapomniałam o zadaniu domowym, ale już zkończyłam.- uśmiechnęła się promiennie w moją stronę, po czym schowała do torby notatnik z długopisem.- A ty co dziś taka przygaszona? Coś się stało?- od razu wyczuła nastrój w jakim się znajdowałam. Nie mam pojęcia jak to robiła. To chyba po prostu zwie się przyjaźnią. - Standardowo.- westchnęłam- Pokłóciłam się z ojcem. Jak codziennie. Powinnam przywyknąć, ale nie potrafię. Dlaczego wszystko jest takie skomplikowane?- zapytałam - Oj Sophie...- powiedziała z politowaniem, obejmując mnie ramieniem.- Pomyśl sobie, że inni mają gorzej. Pracują ciężko za marne pieniądze, w garnkach świeci im pustkami, ciężko chorują albo giną na wojnach. Wbrew pozorom nie masz w cale tak źle. Co prawda pod górkę lecz otaczasz się ludzmi, którzy cię wspierają. Twoi dziadkowie, ja, cała nasza paczka. Pamiętaj o nas. My zawsze ci pomożemy. Nie smuć się już. Zobacz jaka piękna dziś pogoda. Ha, no i wypad nad jezioro...- powiedziała Olivia. Udało się jej. Postanowiłam, że chociaż na chwilę zapomnę. Jej przemówienie dało mi dużo do myślenia. - Olivia, dziękuję. Wiesz nie mam pojęcia co ja bez ciebie bym zrobiła.- pierwszy raz dzisiaj, szczerze się uśmiechnęłam. Przy moich znajomych zawsze czułam się swobodnie, nie musiałam nikogo udawać. Jak na poniedziałek lekcje minęły mi bardzo szybko. Bez rzadnych niespodziewanych kartkówek. Zajęcia zkończyły się punktualnie, o godzinie 15:00. Na 16:00 byłam umówiona na korepetycje z matmy, a o 17:00 miałam być nad jeziorem. Na szczęście słońce mimo września, świeciło jeszcze długo wieczorami. Pożegnałam się z Olivią i udałam się w stronę domu Fabiana, któremu pomagałam z nauką. Po drodze, kupiłam sobie w sklepie kanapkę, która miała odegrać rolę mojego dzisiejszego obiadu. Zanim dotarłam na miejsce, zdążyłam wszystko zjeść i z pełnym brzuchem zadzwoniłam dzwonkiem, do drzwi domku jednorodzinnego. Duży, zadbany ogród rozrastał się na około mnie, a gdzieś za budynkiem zauważyłam bramkę do piłki nożnej. No tak, tym sportem żyło chyba całe miasto. Tylko ja wyglądałam tutaj jak kosmita. Dyscyplina ta nie interesowała mnie wogóle. - Cześć. Proszę wchodz. Dzisiaj zapraszam do salonu. Nie zdążyłem posprzątać w pokoju- w drzwiach powitał mnie 13-latek. Na jego twarzy malowało się małe zakłopotanie. - Hej. Nie ma problemu. Wiem co to znaczy mieć syf w sypialni. Może być salon. Mi to bez różnicy.- dodałam otuchy chłopakowi. On odpowiedział mi na to szerokim uśmiechem. Usiedliśmy na kanapie. Na stoliku leżały potrzebne nam książki i notatnik. Tego dnia przyszło nam się zmierzyć z algebrą. Nie sprawiała mi ona nigdy problemów, więc mogłam pomóc szatynowi. Wyjaśniłam mu wszystkie niezrozumiałe regułki, obliczyliśmy kilka zadań o różnych stopniach trudności. Fabian chyba załapał o co chodzi. Popełniał drobne błędy ale jak na początek szło mu bardzo dobrze. Tak oto minęła prawie cała godzina. Formalności związane z pieniędzmi załatwiałam zawsze z rodzicami mojego ucznia, a że nie było ich aktualnie w domu, mogłam się już po woli zbierać. - Witam wszystkich!- usłyszałam, nieznany mi dotąd męski głos- Halo, jest tu kto?- zapytał wchodząc do pomieszczenia. - Siema, bracie- tym razem odezwał się Fabian- rodzice pojechali na zakupy i raczej prędko nie wrócą.- wytłumaczył - To szkoda bo mam do nich...- przerwał bo dopiero teraz dostrzegł moją postać- sprawę. - Sophie to mój starszy brat Mario, Mario to Sophie moja korepetytorka.- wyjaśnił młodszy chłopiec. Wstałam z sofy. Przerzuciłam torbę przez ramię, po czym skierowałam swoje kroki w stronę nowopoznanego mi mężczyzny. Był wyższy odemnie, miał na głowie brązową czuprynę. Tylko to rzuciło mi się w oczy. Nie przyglądałam się mu za bardzo. Za to on pożerał mnie wzrokiem co mnie lekko zdziwiło. - Miło mi.- podałam mu rękę. Mario odwzajemnił gest ale trzymał moją dłoń trochę za długo niż by wypadało. W porę się opamiętał lecz nadal patrzył się na mnie jakoś dziwne. Może byłam brudna? - Dobra Fabian ja lece.- rzekłam w stronę 13-latka- Powodzenia na sprawdzianie. Do zobaczenia!- pożegnałam się z moim uczniem- Cześć.- zwróciłam się w stronę starszego z braci. - Do zobaczenia!- odpowiedział- Odprowadzę cię do drzwi.- rzekł i poczłapał za mną. Kiedy chwyciłam za klamkę, przerwał ciszę.- Przepraszam za swoje zachowanie. Pewnie masz mnie za jakiegoś zboczeńca ale tak ci się przyglądam bo wydaję mi się, że gdzieś cię już spotkałem.- wyjaśnił. Zrobiło mi się głupio, że tak go w myślach oceniłam. Teraz wydawał się mi sympatyczny. Ale znam go dopiero od 5 minut, więc mogę się mylić. - Wątpie żebyśmy się znali. Pamiętałabym. Sory ale się śpieszę. To cześć.- zakończyłam delikatnie jak tylko mogłam, tą dziwną wymiane zdań i wyszłam. Resztę dnia spędziłam ze znajomymi nad jeziorem. Mimo ładnej pogody woda jak dla mnie nie nadawała się do kąpieli. Razem z Olivią pomoczyłyśmy tylko stopy. Za to Adam, Felix i Matt skakali z pomostu do jeziora. Kiedy oni się bawili jak dzieci my, jako jedyne kobiety w naszym gronie, usmażyłyśmy kilka kiełbasek na przenośnym grilu, który przyniósł Felix. Przekąska się nam udała. Wszyscy zajadali się, aż im się uszy trzęsły. Śmialiśmy się, wygłupialiśmy. Poprostu dobrze bawiliśmy. Kiedy zaczęło się zciemniać i dostałam gęsiej skórki, posprzątaliśmy po sobie. Felix wracał do domu swoim skuterem. A cała nasza reszta szła pieszo. Miałam to szczęście albo nieszczęście, że mój dom stał najbliżej. Pożegnałam się z przyjaciółmi. Po cichu weszłam do budynku. Drzwi ktoś zostawił otwarte, toteż nie musiałam hałasować kluczami. W holu zostawiłam trampki. Na palcach przeszłam do swoje sypialni. Lisa z Romanem zapewnie już spali, mimo dość wczesnej pory. Była dopiero 22:30. Zmęczona całym dniem wzięłam szybką kąpiel. W pidżamie przygotowałam się do jutrzejszego dnia do szkoły. Po odrobieniu lekcji nie miałam siły na nic. Położyłam się do łóżka, okryłam szczelnie kołdrą aby było mi ciepło i zgasiłam lampkę. Przypomniała mi się jeszcze ta śmieszna sytuacja z brunetem. Ciekawe z kim on mógł mnie pomylić. Nie mam rzadnej innej rodziny w tym mieście. No trudno. Raczej się tego nie dowiem. Miał bardzo urocze dołeczki w policzkach... I tak o to, nawet nie spostrzegłam kiedy Morfeusz porwał mnie w swoje ramiona. **** Kolejny leci w wasze ręce. Już mniej tajemniczy :) czekam na wasze opinie, mam kolejny rozdział już gotowy, więc jak będzie najmniej 7 komentarzy= next.