niedziela, 24 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 9-,, Pożyjemy, zobaczymy"

Obudziłam się po godzinie 11. W nocy kilka razy uchyliłam powieki, lecz Goetzego już nie ujrzałam. Chciałam się przeciągnąć ale szybko przypomniałam sobie o ręce. Wstałam z łóżka, po czym skierowałam swoje kroki prosto do łazienki. Zrzuciłam z siebie wczorajsze ciuchy i odwinęłam opatrunek. Po chwili czułam już na ciele gorące krople wody. Umyłam włosy moim ulubionym szamponem, o zapachu mango. Potem nakładając na dłonie mydło, odświerzyłam resztę swojego ciała. Po dokładnym spłukaniu piany, owinęłam się w niebieski ręcznik. Szybko chwyciłam suszarkę, w celu wysuszenia włosów. Strasznie denerwowało mnie, kiedy moczyły one moje plecy. Gdy zabieg dobiegł końca, wróciłam do sypialni. Odsłoniłam roletę z okna, aby promienie słońca, mogły zawitać w pomieszczeniu. Bez większych dylematów, jak to podobno mają w zwyczaju kobiety, wybrałam ubrania na dzisiejszy dzień. Po założeniu bielizny, założyłam czarne rurki i koszulę w czerwono- niebieską kratę. Rękawy podwinęłam na wysokość łokcia. W lewą rękę delikatnie wsmarowałam maść, którą wczoraj wręczył mi lekarz. Rana na niej przypomniała mi o wszystkich zdarzeniach wczorajszego dnia. Zachowałam się jak guwniara. Muszę porozmawiać z młodym Niemcem. Strasznie mi głupio. Kiedy mazidło się wchłonęło, sprawnie ukryłam ślady po upadku, pod bandażem. Zeszłam do kuchni. Byłam strasznie głodna. W pomieszczeniu niestety, siedziała para ludzi, których starałam się unikać.
- Cześć, nieźle sobie pospałaś. Jak ręka? Mario opowiedział mi o wszytkim, dziś na treningu.- powiedział. Zamierzałam się do niego nie odzywać. Postanowiłam przygotować sobie na śniadanie omlet z owocami. Układałam już na talerzu ostatnie borówki, chwyciłam w drugą dłoń szklankę z mlekiem i sztućce. Nie będę jadła w tak napiętej atmosferze. Usadowiłam się wygodnie na łóżku, konsumując moje dzieło. W między czasie zalogowałam się na Skype, a przy zdjęciu Felixa widniała zielona kropka. Nacisnęłam słuchawkę, aby połączyć się z przyjacielem.
- Hejoooooo!- usłyszałam. Na ekranie machali do mnie Felix, Matt, Adam i Olivia.
- Wow, więcej was matka nie miała?- zaśmiałam się. Nie spodziewałam się, że będą tam wszyscy.
- Oj tam, oj tam. Co wcinasz?- zainteresował się, wiecznie głodny Matt.
- Śniadanko. Omlet z owocami i do tego mleko.- wytknęłam w jego stronę język.
- Mniaaam....- rozmarzył się.
- Dopiero jesz śniadanie? Już po 12...- uniosła brew Olivia.
- Weekend mamy, to można pospać.- wzruszyłam ramionami, po czym upiłam łyk mleka.
- Ja codziennie wstaje o 7. Nie umiem inaczej.- dodała.
- Może jesteś chora?- wtrącił Adam, za co dostał kuskańca w bok od przyjaciółki.
- Jak dzieci...- westchnął ,, ten najdojrzalszy", mianowicie Felix.
- Co planujecie na dziś?- zapytałam, raczej obojętnie.
- Męskie popołudnie! Tylko jedzenie, gry i my!- wypięło dumnie pierś, trzech Niemców.
- Ja jadę na wycieczkę rowerową z Nickiem.- uśmiechnęła się promiennie moja przyjaciółka.
- Uuuuuu...- zawyli chłopcy.
- No, no... Jesteście już parą?- dopytaywałam zaciekawiona.
- Nieee, ale dowiecie się pierwsi.- rzekła.
- Czyli wszystko idzie w dobrym kierunku.- pokiwałam głową.
- Pożyjemy, zobaczymy.- zakończyła temat. Po chwili pożegnaliśmy się z braku tematów. Bo ile można patrzeć na te same twarze? Nie no żartuję. Ale czasami ma się ich dość. Wyłączyłam laptopa i odstawiłam brudne naczynia na biurko. Zdążyłam poprawić pościel na łóżku, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Byłam pewna, że to ojciec albo Lisa.
- Nie ma mnie i nie będzie!- rzuciłam. Niech ci ludzie dadzą mi święty spokój. Nie spodziewałam się osoby, którą ujrzałam w drzwiach.- Mario...?
- Tak, dokładnie ten Mario. Zabójczo przystojny, utalentowany, inteligentny, kulturalny i skromy Goetze.- obrócił się do okoła swej osi. Uniosłam kąciki ust do góry. Nie wiedziałam, że spotkam chłopaka, tak wcześnie i nie zdążyłam ułożyć w głowie, żadnej przemowy. No trudno, będzie spontanicznie.
- Chciałam cię przeprosić za wczoraj. Jest mi strasznie wstyd. Nie powinnam się tak zachowywać. Poświęciłeś swój wolny czas na użeranie się ze mną. Nie wiesz, jak strasznie mi teraz głupio.- cicho westchnęłam- Po prostu ojciec mnie wkurzył na maksa... I tak wyszło, że wszystkie emocje, jakie się we mnie zbierały od jakiegoś czasu, wybuchły. Dziękuję, że zostałeś przy mnie, kiedy cię potrzebowałam. - nerwowo bawiłam się palcami. Piłkarz podszedł w moją stronę. Stał na przeciwko mnie.
- Nie masz za co przepraszać...- zaczął.
- Ale...- nie mogłam dokończyć swojej wypowiedzi, ponieważ brunet przyłożył swój palec do moich ust.
- Ja ci nie przerywałem.- uniósł brew.- Każdy ma prawo mieć gorszy dzień. Cieszę się, że mogłem w jakimś stopniu pomóc. Polecam się na przyszłość.- uśmiechnął się promiennie, po czym pocałował mnie w policzek. Pierwszy raz czułam, że się rumienie.- Wolę ciebie w takiej wersji. Uśmiechniętą, zarumienioną...- szturchnęłam go w ramię.- A! I bardzo lubię spędzać czas z tobą.- zakończył.
- Dziękuję.- nie miałam pojęcia, co jeszcze mogę powiedzieć.
- Jak się dziś czujesz?- zapytał.
- Maść działa. Nic nie boli, więc chyba jest dobrze.- spojrzałam na zabandarzowaną rękę.
- To świetnie, ale chodziło mi raczej, o twoje samopoczucie.- wyjaśnił. Aż tak się o mnie troszczy?
- Wporządku...- rzekłam
- Taaa, a ja jestem ślepy.- prychnął.
- Lepiej niż wczoraj.- oświadczyłam, siadając na łóżku.
- Co dziś będziesz robić?- zajął miejsce obok mnie.
- Nie wiem... Pewnie po południu macie mecz, czyli chata wolna. Zaszaleje i może się pouczę.- cicho westchnęłam.
- A tu cię zaskoczę, gramy jutro. Dziś już jesteśmy po trenigu, więc mamy wolne.- oznajmił.
- Czyli pełna regeneracja...- zaśmiałam się.
- Zwał, jak zwał. Porywam cię.
- Tsaaa, i myślisz, że poddam się bez walki?- założyłam nogę na nogę.
- A nie?- przygryzł wargę.
- Zależy gdzie...- zaśmiałam się szczerze już kolejny raz dzisiejszego dnia. A wszytko to zasługa tego bruneta. Co on ze mną robi?
- Chciałem zabrać cię do Reusa.- powiedział.
- Nie będę się wam wpraszać.- pokręciłam przecząco głową.
- Będzie tylko nasza trójka. Już z nim o tym gadałem i nie miał nic przeciwko.- wyjaśnił.
- A mnie o zdanie nie zapytałeś...- stwierdziłam.
- Bo znam twoją odpowiedz. Więc nie proponuję ci wyjścia, tylko oświadczam, że cię porywam.- wyjaśnił, jakby było to logiczne.
- Oj Mario... Posiedzicie sobie razem, porozmawiacie. Ja się sobą zajmę. Nie lubię być piątym kołem u wozu, a mam w tym spore doświadczenie.- zacisnęłam usta w wąską linijkę.
- Nie wygłupiaj się. Chcę, żebyś pojechała ze mną. Spędzimy czas razem. Poprawi ci się humor... Proooooszę! Będzie fajnie.- próbował mnie przekonać. W sumie nie miałam nic do stracenia. Ale czułam, że wpycham się gdzieś na siłę. Piłkarz zauważył moje wachanie.- Sophie, nie będziesz nikomu przeszkadzać. Jesteś dla mnie bardzo ważna. Bałbym się, że wpadniesz na jakiś głupi pomysł i zrobisz sobię krzywdę. Reus mnie rozumie. On jest moim przyjacielem i fajnie by było, gdybyście poznali się lepiej...- dokończył.
- Skoro tak ci na tym zależy... Mogę jechać.- westchnęłam.
- Super.- klasnął z zadowolenia w dłonie. Wyszliśmy z mojego domu i zajeliśmy miejsca w samochodzie chłopaka. Nie informowałam ojca gdzie się wybieram i kiedy zamierzam wrócić. Cieszę się, że nie zastawił mi drogi i nie chciał wyciągnąć ze mnie informacji. Może Bóg mnie wreszcie wysłuchał i dostanę w prezencie trochę luzu? Mam nadzieję. Jechaliśmy ulicami Dortmundu. Nie miałam pojęcia, gdzie znajduję się posesja blondyna. Jeszcze nigdy tam nie byłam. Mario cały czas coś paplał. Nie mogłam się skupić na jego słowach. Po mojej głowie krążyły inne myśli. Właśnie porównywałam moje relacje z piłkarzem, do tych z Marcelem. Jeśli chodzi o gwiazdę footballu... Każdy jego gest, dotyk sprawia, że dostaję gęsiej skórki. Widzę, że jest przystojny. Czy to tylko przyjaźń? Nigdy nie czułam nic takiego przy muzyku. Często doradzałam mu w wyborze dziewczyny. Pomagałam w doborze ciuchów na randki... Ale czy gdyby Mario przyszedłby do mnie z podobną prośbą, była bym mu w stanie pomóc? Czy nie sprawiłoby mi to bólu? Czy to jest ta miłość, o której wszyscy do okoła mówią?
- Już jesteśmy.- przerwał moje rozmyślenia brunet. Wysiedliśmy z auta, po czym przekroczyliśmy próg domu pomocnika Borussii.
- Siema.- przewitał nas pan domu, przybijając piątkę z kumplem.
- Hej... Ja nie chciałam się wpraszać...- zaczęłam się tłumaczyć.
- No co ty...Ustaliłem z Mario wcześniej, że ma cię przywieźć chociażby siłą.- zaśmiał się. Przeszliśmy do salonu. Usiadłam na wygodnej kanapie.
- Piwko?- zaproponował Marco, Goetzemu.
- Prowadzę.- skrzywił się.
- Ty niepełnoletnia, sam pił nie będę...- westchnął chowając butelki do szafy.
- Akurat tego nie lubię. Jak lemoniada.- oznajmiłam. Panowie spojrzeli na siebie znacząco. Wybuchnęłam śmiechem.- Ciekawe co wy piliście w moim wieku...
- Może to lepiej niech zostanie tajemnicą.- uśmiechnął się najstarszy z naszego grona, zajmując miejsce obok mnie.- Widzę, że humorek nie dopisuje...- stwierdził. Wzruszyłam ramionami.
- Żadna nowość, jeśli chodzi o mnie.- rzekłam.
- Jak ja mam zły dzień, wychodzę na boisko, pograć w piłkę.- powiedział, Mario. Dobrze zrozumiałam aluzję.
- Co? Powiedział wam?- chodziło mi oczywiście, o tate i mój niby talent.
- Wszyscy wiemy, że młoda idzie w ślady ojca.- oznajmił Marco.
- No to chyba mam jakąś siostrę, o której istnieniu nie wiedziałam. Biedna dziewczyna.- rzuciłam z sarkazmem.
- Nie przesadzajmy.- wtrącił Mario.
- Dlaczego nie chcesz spróbować się rozwijać w tym kierunku?- zapytał Marco.
- Bo nie.- nie miałam ochoty wszystkiego im tłumaczyć.
- To spory argument.- prychnął wyższy.
- Nie będę robić czegoś, na siłę. Co nie sprawia mi żadnej frajdy.- uniosłam brew.
- Próbowałaś chociaż?- dopytywał Goetze.
- Zmieńmy temat.- oznajmiłam. Panowie cicho westchnęli. Ich plan spalił na panewce. Chcieli mnie przekonać do piłki. Nie wyszło.
- Może coś zamówimy do jedzenia?- zaproponował Reus- Pizza?
- Chińszczyzna?- rzekł Mario.
- Ja przed chwilą dopiero śniadanie zjadłm.- zaśmiałam się.
- Możemy zamówić, za nim dowiozą zgłodniejesz.- oznajmiła klubowa dziesiątka.
- To może lepiej coś sami przyżądzimy? Szybciej, taniej, zdrowiej...- wyszłam z inicjatywą.
- Mam dwie lewe do gotowania.- uniósł ręce właściciel posesji. Znowu się zaśmiałam.
- Pomogę wam. Damy radę. Gdzie masz kuchnię?- przeszliśmy do wspomnianego pomieszczenia.- Wow... Piękna, i jaki pożądek...
- Bo nie używana.- uniósł kąciki ust do góry. Zauważyłam, że brakuje jego kolegi. Wychyliłam się z za drzwi, krzycząc w stronę salonu.
- A pan specjalne zaproszenie potrzebuje?
- Nie obejdzie się bezemnie?- leniwie, podniósł się z kanapy.
- Przykro mi, ale nie...- zaśmiałam się.
- To co ma robić?- zapytał spóźnialski.
- I co będziemy jeść?- dopytywał drugi.
- Zrobimy ryż z warzywami i kurczakiem. Pasuje?- nie wiedziałam, czy to danie odpowiada sportowcom.
- Oczywiście.- powiedzieli równocześnie.
- To wasza robota.- ułożyłam na wyspie kuchennej, warzywa które trzeba było rozdobnić.- Pokroicie w drobne plasterki.- oznajmiłam.- Marco przydałaby mi się jeszcze jakaś patelnia,...
I tak o to spędziliśmy czas w kuchni. Ja przygotowałam mięso, a później ryż. Panowie strasznie długo kroili warzywa, bawiąc się przy tym, jak małe dzieci. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się uśmiałam. Aż bolał mnie brzuch. W między czasie blondyn włączył radio. Podśpiewywaliśmy niektóre piosenki. W końcu wypadło na znienawidzony przeze mnie utwór.
- Wiggle, wiggle, wiggle!- śpiewali piłkarze, aby mnie zdenerwować. Ta piosenka nie miała dla mnie sensu. Ani tekst, ani melodia nie wpadła w mój gust.
- Chłopaki, prooooooszę. Przestańcie.- błagam ich, mieszając warzywa na patelni. Mario z Marco sprzątali blat kuchenny. Wreszcie utwór dobiegł końca.
- A tak pięknie było...- skomentował brunet.
- Ta, do chóru was zapisać.- zaśmiałam się.- Można zanieść już talerze i sztućce do stołu. Blondyn chwycił za szkło i opuścił pomieszczenie, a Mario wyjmował z szuflady noże i widelce.
- Pięknie wyglądasz, kiedy się złościsz.- usłyszałam, kiedy przechodził obok mnie. Zaśmiałam się cicho. Kolejne komplementy z jegi strony w moim kierunku. Kiedy posiłek był już gotowy, przełożyłam go na duży półmisek i zaniosłam do jadalni. Obiad wszystkim smakował. Chłopcy stwierdzili, że jednak umieją gotować. No i w takim towarzystwie spędziłam resztę dnia. Świetnie się bawiłam. Cieszyłam się, że Mario namówił mnie na to wyjście. Pewnie siedziałabym teraz w książkach, a jestem z materiałem na bierząco. Polubiłam Marco. Okazał się być sympatycznym gościem. Nie dziwię się, że Mario się z nim trzyma. Pasują do siebie. Widać, że blondyn nie jest fałszywy. A w tych czasach trudno o takie osoby. Każdy patrzy na tylko na swoje potrzeby, nie zauważając bliźniego. Przykre ale prawdziwe.




*******
Nie wiem co powiedzieć. Nie jestem zadowolona z tego powyżej. Wiem co chcę napisać ale na papierze to nie wygląda, tak jakbym oczekiwała. Przyjme wszelką krytykę :) czekam na szczere opinie. Rozdziały pojawiały się co tydzień. Nie wiem kiedy pojawi się następny. Po pierwsze brak weny. Liczba komentarzy zmalała :/ motywujcie, motywujcie liczę na was.
Po drugie sprawy prywatne. U mnie jest niezaciekawie. Mam chwilowo doła. Wyszystko się uzbierało. Nasze pszczółki przegrały 0:2, strasznie mi żal chłopaków :/ do tego sporo kontuzji ZNOWU... wrzesień nadchodzi wielkimi krokami, rok szkolny... masakra, resztę zostawię dla siebie. Nie lubię się żalić :/ Także czekam na komentarze i powrót mojej weny. Pozdrawiam.
PS Moja mama powiedziała, że Lewy
strasznie wygląda w stroju Frayernu :D



sobota, 16 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 8-,, Bo przyjaciel to taka osoba, która zrobi wszystko, aby wyciągnąć cię z najgłębszego dołu"

Nie przepadam za zimą. Co prawda mamy październik ale zmiana czasu... Szybciej robi się ciemno, dni są krótsze. Mamy mniej czasu na spędzanie popołudnia na świeżym powietrzu... Chowamy gdzieś w szafach szorty czy trampki. Nie lubię tego. Zawsze na początku jesieni wpadam w taką ,,depresję". Liście spadają, przez co drzewa wydają sie być smutne, gołe. Wszystkie piękne kwiaty dawno przekwitły. Nic nie jest takie samo. Nawet święto każdego ucznia, zwane piątkiem. Do tego zaczyna się prawdziwa gorączka przed egzaminami. Najchętniej położyłabym się spać i obudziłam dopiero na wiosne. Jednak te zwierzęta, które są pogrążone w śnie całą zimę, mają za dobrze. Zazdroszczę im. Siedziałam właśnie w swoim pokoju. W powietrzu wogóle nie odczuwałam nadchodzącego weekendu. W tle dało się usłyszeć cichą melodię piosenki ,, Here without You". Ale był to cover w wykonaniu mojego przyjaciela. Marcel uczęszczał do szkoły muzycznej. Razem z grupką znajomych w ramach szkolnego projekty, nagrali płytę. Można było na niej znaleźć wiele utworów, w różnych gatunkach muzycznych. Idealnie wpasował się tu nazwa krążka ,,Kogel mogel". Dochody ze sprzedarzy ich dzieła, miały zostać przeznaczone na fundację pomagającą chorym dzieciom. Właśnie to było w starannie zapakowanym pudełku, które wręczył mi siatkarz. Prezent bardzo mi się spodobał. W wielu piosenkach Marcel śpiewał solówki, a ja poprostu kochałam jego głos. Zdążyłam się nauczyć całego spisu utworów. Wkółko włączałam replay. Postanowiłam zatelefonować do rodziny w Monachium. Wybrałam numer do kobiety, która zastępywała mi matkę.
- Cześć babciu!- przewitałam się radośnie.
- Wnusiu moja kochana, jak dawno nie dzwoniłaś...- usłyszałam ją w słuchawce. Byłam pewna, że się uśmiecha.
- Przepraszam, tak jakoś wyszło. Ale wiedz, że bardzo za wami tęsknie. Za tobą i dziadkiem.- wyjawiłam.
- Sophie, nam też cie brakuje.- powiedziała, cicho wzdychając- Ale damy sobie radę. Przyjedziesz na święta.
- Już się nie mogę doczekać.- rzekłam, uradowana.
- My też. Co u was słychać? U ciebie i twojego taty?- zapytała.
- U mnie w porządku. Po staremu. Jeśli chodzi o ojca, to powinnaś sama go zapytać.- stwierdziłam.
- Nadal się nie dogadaliście?- dopytywała.
- To nie nastąpi nigdy. Ale babciu nie martw się, żyjemy pod jednym dachem dłuższy czas i się nie pozabijaliśmy. Wytrzymam ten niecały rok. I wracam do Monachium.- oznajmiłam.
- Przykro mi. Jesteś tak uparta. Dlaczego nie pójdziecie na jakiś kompromis?- miała racje. Zawsze chcę postawić na swoim. Taka jestem.
- Oj po prostu nie umiemy. Nie ważne. Powiedz co w Monachium?- zmieniłam nie wygodny temat.
- Właśnie skończyłam robić ostatnie konfitury. Sporo tego wyszło. Prześle wam kilka słoików. Kto to zje?- zaśmiała się. ,, kilka słoików" oznaczało zapas na kilka miesięcy.
- Dziadek kocha twoje wyroby, dobrym dżemem nie pogardzi.- uśmiechnęłam się. W słuchawce zapadła głucha cisza.- Babciu, jesteś tam?- zapytałam, pomyślałam, że może połączenie został zerwane.
- Jestem, jestem.- zapewniła mnie- Chodzi i to, że... dziadek ma teraz ścisłą dietę.- zdziwiły mnie jej słowa. Dieta? Z czego miałby się odchudzać...
- Ale po co mu ona?- zaniepokoiłam się.
- Wiesz wnusiu, to nic poważnego. Na prawdę...- mówiła.
- Coś się stało?- przestraszyłam się, nie na żarty.
- Nie chcieliśmy zawracać ci głowy. Masz szkołę. Dużo nauki, to ostatni rok więc...
- Proszę powiedz mi, co z dziadkiem- wtrąciłam.
- Spokojnie wnusiu. Właśnie śpi na fotelu. Znowu zasnął, oglądając wiadomości.- odetchnęłam z ulgą- Dziadek miał niedawno operację. Wrzody na żołądku.
- Dlaczego mi o niczym nie powiedzieliście?- zapytałam zła.
- Uznaliśmy z Romkiem, że tak będzie lepiej.- wyjaśniła
- On o wszystkim wiedział?!- teraz to miałam ochotę w coś uderzyć. Moja rodzina zataja przede mną tak ważne informacje.
- To dla twojego dobra. Nie gniewaj się na nas.- rzekła zciszonym głosem.
- Nie gniewam się. Ale na przyszłość mówcie mi o wszystkim.- zaakcentowałam ostatnie słowo. Nie kryłam urazy do dziadka i babci. Ale ojciec to inna bajka. Szykuje się poważna rozmowa. Porozmawiałam jeszcze jakiś czas z moją kochaną babunią. Po jak zwyle długim pożegnaniu, rozłączyłam się. Nie myśląc ani chwili dłużej, zbiegłam po schodach na dół. W salonie znalazłam ojca z Lisą. Modelka czytała jakiś magazyn, a piłkarz oglądał telewizje. Mężczyzna momentalnie wyłączył odbiornik, i zwrócił sie do mnie:
- Musimy porozmawiać.- ogłosił opanowanie, poprawiając swoją pozycję na fotelu.
- Właśnie chciałam to powiedzieć.- krzywo się uśmiechnęłam.
- Nie będę wam przeszkadzać.- wtrąciła blondynka, po czym skierowała swoje kroki na górę, do sypialni. Cieszyłam się, że nie trzeba było jej uświadamiać, że nie jest mile widziana.
- Usiądz.- poprosił sportowiec. Nie miałam ochty spełniać jego poleceń.
- Dlaczego ukrywałeś przede mną, że dziadek miał operację?!- rzuciłam dość głośno. Na jego twarzy malowało się zdziwienie.- Miałeś w planach mnie z łaski swojej, poinformować?!
- To nie było nic poważnego. Uznałem razem z twoją babcią, że lepiej będzie kiedy powiemy ci, po wszystkim.- oznajmił łagodnie.
- Nie wciskaj mi tu kitu, jak pięcioletniemu dziecku. Operacja. To sam w sobie poważny zabieg. Zawsze może dojść do jakiś komplikacji. Tym bardziej u starszych ludzi.- rzekłam nadal zła.
- Ale wszystko skończyło się dobrze, jak widać. Dziadek jest już w domu, czuje się świetnie...- zaczął wyliczać. Był przekonany, że postąpił dobrze.
- Jak mogłeś zrobić mi coś takiego?! Jak ty byś się czuł na moim miejscu?! No jak?! I co myślisz, że uwierzę w każde twoje słowo, że dziadek jest zdrowy?- wykrzyczała. Zapadła między nami krótka cisza.
- Chciałem cię chronić. Uznałem, że tak będzie lepiej. Teraz widzę, że popełniłem błąd. Ale nikt nie jest idealny. Nie mogłem przewidzieć, że tak zareagujesz.- ogłosił.
- Masz rację, ideałów nie ma. Ale nie wiem, czy zauważyłeś, że ty popełniasz tych błędów bardzo wiele. Najpierw mnie zostawiłeś zaraz po odejściu mamy. Potem cie olśniło i postanowiłeś mnie zabrać. Teraz każesz mi mieszkać z tobą i Lisą. Z dala od osób, na których najbardziej mi zależy. Od miejsc, z którymi mam wiele wspomnień. Później kłamiesz, a na koniec oczekujesz, że wpadne w twoje ramiona i powiem: ,, Tatusiu, kocham cię".- powiedziałam.
- Taka jest twoja perspektywa. Gdybyś tylko zechciała mnie wysłuchać...- westchnął.
- Raczej się tego nie doczekasz.- prychnęłam.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Byłem w twojej szkole, w związku z telefonem- zaczął- Wychowawca bardzo chwalił twoje wyniki w nauce. Wie już, że nie potrafisz ugryść się w język, toteż nie robił żadnych wyrzutów za twoje uwagi w dzienniku. Chodził o coś innego. Zajęcia wychowania fizycznego...- wiedziałam już o czym rozmawiali- Nauczyciel twierdzi, że masz wielki talent jeśli chodzi o pozycje bramkarza. Szkoda by było go zmarnować. Bardzi prosił, abym przekonał cię do trenigów ze szkolną drużyną.
- Nie ma takiej opcji. Wystarczy, że na lekcji musimy w to grać.- schowałam dłonie do kieszeni.
- Dlaczego nie chcesz spróbować?- zapytał.
- Nie nawidzę piłki nożnej. Nie będę marnować mojego wolnego czasu na takie coś.- prychnęłam.
- Nawet nie spróbowałaś, może spodobałoby ci się. - zachęcał mnie do zmiany decyzji.
- Mówie, że nie.- uniosłam się- Dajcie mi wszyscy spokój z tym głupim sportem.
- Tak bardzo go nie lubisz?- dopytywał. Wybuchnęłam śmiechem.
- To jak lubić swojego wroga! Przez tą piłkę, dawno temu straciłam ojca.- oznajmiłam.
- Sophie, to nie prawda...- wstał, chcąc mnie objąć.
- Nie dotykaj mnie.- zaparłam się rękoma, i zrobiłam krok do tyłu.
- Spróbujmy zbudować wszystko od nowa.- rzekł.
- Nie ufam ci. Nie chcę. Już to kiedyś mówiłam.- przypomniałam.
- Może zmienisz zdanie. Myślisz, że mama jest szczęśliwa, kiedy patrzy, jak ze sobą wiecznie drzemy koty?- pierwszy raz, chwycił za ten argument.
- Nie wiem. Daj mi spokój.- odsunęłam się na bezpieczny dystans.
- Córciu, dlaczego nie możemy być normalną rodziną?- zapytał.
- Chcesz wiedzieć czemu? Bo nie mam ani matki, ani ojca! Nienawidzę ciebie, jej- staliśmy już w korytarzu, wskazałam ręką w stronę schodów. Miałam na myśli oczywiście Lisę. Wszystkie blokady jakie w sobie miałam puściły- Nienawidzę tego pieprzonego miasta! Czuję się, jak w jakimś więzieniu! Mój dom zawsze będzie w Monachium! Tutaj nic nie jest takie samo. Powinnam być teraz przy dziadku, wspierać go! A ty nie raczyłeś mnie poinformować o jego chorobie. Zataiłeś przede mną wiadomość, o tak ważnym człowieku dla mnie! Jak mogłeś?! I jeszcze twierdzisz, że to dla mojego dobra, jesteś śmieszny!- szybko wskoczyłam w buty i chciałam wyjść tak, jak stałam.
- Poczekaj.- zdążył złapać mnie za rękę.
- Daj mi spokój!- wyrwałam się z jego uścisku, po czym jechałam na swoim rowerze, w stronę skateparku. Byłam wściekła, jak osa. Musiałam wyżyć się na czymś. Jedyną receptą był mój dwukołowiec. Adrenalina powinna pomóc. Nie przeszkadzało mi nawet, że miałam na sobie bluzkę z krótkim rękawem. Na rękąch od razu pojawiła się gęsia skórka. Nic dziwnego. Pogoda nie zachęcała do spacerów, lecz dzięki Bogu nie padało. Wreszcie dotarłam na miejsce. Mimo, że jechałam najszybciej, jak potrafiłam, droga strasznie mi się dłużyła. Wreszcie poczułam ten wiatr we włosach, kiedy podjeżdża się na rampe. Wykonywałam różne akrobacje bez żadnych zabezpieczeń. Nawet o nich nie pomyślałam, kiedy wybiegałam z domu. Aż wkońcu przegiełam. Za bardzo uwierzyłam w swoje możliwości. Upadłam na lewą rękę. Podnisłam się z ziemi, po czym strzepałam piach ze spodni. Nie zauważyłam większych uszkodzeń na ciele, dopuki nie poczułam bólu, właśnie w ręce. W oczy rzucał się wielki siniak. Do tego kończyna puchła. Na pewno nie było to złamanie. Lekkie draśnięcie. Bolało coraz bardziej. Nie było sensu dłużej katować się w skateparku, tym bardziej, że już się zciemniało. Wracałam powoli. Nie śpieszyło mi się. Kiedy zauważyłam już posiadłość piłkarza, przed budynkiem nie widać było pojazdu gospodarza. Za to jego miejsce zajmowało dobrze znane mi auto, należące do Goetzego. Co on tu robił? Miałam w planach cicho przejść do swojego pokoju, ale wiedziałam już, że się nie uda. Przynajmniej ojca nie było w domu. Odstawiłam rower na jego miejsce. Wzdychając, otworzyłam drzwi. Światło w korytarzu się paliło. Nie zdążyłam nawet zdjąć obuwia, kiedy w pomieszczeniu pojawił się Mario.
- Hej.- powiedziałam cicho, chyba złapałam chrypę. Szybko schowałam lewą rękę za plecami. Nie chciałam, aby piłkarz ją dostrzegł.
- Siemka, nie spodziewałaś się mnie?- oparł się o ścianę. Miał na sobie dopasowane, czarne spodnie, szarą koszulkę i do tego dżinsową katanę.
- Nic nie wspominałeś...- wzruszyłam ramionami. Ręka nie dawała o sobie zapomnieć.
- Romek mnie poprosił, żebym wpadł. Musiał jechać przygotować się na jakąś konferencję... Powiedział mi, co się miedzy wami wydarzyło. Martwił się o ciebie, dlatego jestem.- wyszczerzył się.
- Jako mój Anioł Stróż?- rzekłam. Przygryzłam wargę.
- Coś w tym stylu.- stanął już prosto- Co tam chowasz?- zrobił krok w moją stronę. Chodziło mu o moją rękę. To wpadłam.
- Nic, na prawdę...- próbowałam się uśmiechnąć, lecz wyszedł mi marny grymas.
- To pokaż.- rozkazał. Stał na przeciw mnie.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić.- rzuciłam zła. Działał mi na nerwy. Popatrzył chwilę w moje oczy, myślał, że zmięknę. Nie udało się.
- Nie to, nie. Sam sprawdzę.- po tych słowach chwycił za moje przedramię. Nogi się podemną ugieły. Bół się nasilił. Myślałam, że upadnę, lecz Mario szybko zareagował, łapiąc mnie za prawe ramie, chroniąc przed bliskim spotkaniem z podłogą.- Sophie, coś ty sobie zrobiła?!
- To był wypadek.- oznajmiłam, zaciskając usta w wąską linijkę, aby nie krzyknąć z bólu.
- A miałem cie pilnować, żebyś sobie krzywdy nie zrobiła...- pokręcił głową z niedowierzenia.
- Nic mi nie jest przecież. Lekkie draśnięcie.- prychnęłam.
- Możesz mieć ją skręconą albo zwichniętą, jedziemy do szpitala.- zażądził, podając mi moją bluzę z wieszaka.
- No chyba cię boli głowa. Nigdzie się nie ruszam. Wystarczy wziąść jakąś tabletkę....- zaczęłam tłumaczyć.
- Jedziemy. Nie masz nic do powiedzenia.- otworzył szeroko drzwi. Nie zmieniłam swojej pozycji.- Mam cię zaciągnąć siłą?- uniósł brew. Nie chciałam robić scen, toteż pomaszerowałam do wozu. Zajęłam miejsce pasażera. Oparłam głowę o zimną szybę. Jedyne o czym teraz marzyłam to uśmierzenie bólu. Było gorzej niż wcześniej. Mario zasiadł za kierownicą. Sprawnie zmieniał biegi, manewrując po ulicach Dortmundu.
- Przykro mi z powodu twojego dziadka, ale z tego co wiem, ma się już dobrze.- powiedział. Odpowiedziało mu ciche pomrukiwanie silnika.- Nie będziesz się do mnie odzywać?- zapytał.
- Goetze, zamknij się.- rzuciłam oschle.
- O! Po nazwisku... Czyli jest źle, mam się bać, że zaatakujesz?- zaśmiał się. Prychnęłam. Wpatrywałam się w krajobrazy za oknem... zaraz, zaraz.
- Gdzie ty mnie wieziesz? Szpital w drugą stronę.- zauważyłam.
- Mowa wróciła?- uśmiechnął się w moją stronę, zmroziłam go wzrokiem.- Jedziemy do najlepszego szpitala w mieście. Mam tam znajomości. Nie zawiozę cię byle gdzie.- oznajmił, jakby było to zrozumiałe.- Boli?
- Nie.- skłamałam i wróciłam do wcześniejszej czynności, wpatrywania się w jezdnie.
- Jasne...- nie uwierzył w moje słowa. Na tym skończyła się nasza konwersacja. Dotarliśmy do celu. Oczywiście przyjęto mnie bez kolejki, bo jest przy mnie znana gwiazda piłki nożnej. Doktor zbadał moją rękę. Stwierdził, że jest mocno zbita. Dostałam jakąś maść, którą mam stosować kilka razy dziennie. Poprosiłam o środki przeciwbólowe. Wręczono mi pastylkę, którą szybko połknęłam. Na koniec lekarz opatrzył moją rękę, żeby nie straszyła ludzi. Cała wizyta przebiegła sprawnie. Poczułam się zmęczona. Chciało mi się spać. Może to przez te tabletki, ale trzeba przyznać, że ból z czasem ustąpił. Mario musiał wypytać doktora, o mój stan zdrowia. Po jego zapewnieniach, że będę żyć mogliśmy wracać do domu.
- Znam cię już jakiś czas. Jeszcze nigdy nie widziałem, abyś płakała. Nawet dziś, kiedy prawie zemdlałaś z bólu. Jak ty to robisz? Nawet ja czasem nie potrawię się powstrzymać od łez. A podobno chłopaki nie płaczą....- zdziwiła mnie jego wypowiedz.
- Nie wiem z czego to wynika. Chyba zahartowałam się, kiedy byłam mała.- wzruszyłam ostrożnie ramionami, aby nie nadwyrężać lewej ręki- Widocznie, jako dziecko wykorzystałam limit łez, jaki był mi przeznaczony.
- Nie rozumiem, dlaczego jedni mają takie szczęście, a inni zawsze pod górkę...- wyznał.
- Chodzi ci o to, że wychowywałam się bez matki?- dopytałam. Potwierdził, ruchem głowy.- Tego chyba nikt nie wie. I raczej sie nie dowiemy... - nic więcej nie powiedziałam. Każde z nas, pogrążyło się w swoich myślach. Wreszcie brunet zaparkował auto przed moim domem. Czym prędzej weszłam do korytarza, zdejmując buty. I już mogłam stanąć w swojej sypialni. Rzuciłam maść przepisaną prze lekarza, na biurko. Wpatrywałam się w okno, patrząc na niebo. Myślałam o mamie. Dlaczego odeszła tak szybko? Nawet jej nie pamiętam. Znam tylko ze zdjęć. Mimo to, tęskniłam za nią. Wydawało mi się, że dawno pogodziłam się z jej odejściem. Ale to chyba nigdy nie nastąpi. Z letargu wyrwało mnie pukanie do drzwi. Po chwili w wejściu widziałam już młodego piłkarza. Nic nie mówił. Patrzył na mnie z troską. Podeszłam do niego i przytuliłam go. Odwzajemnił mój uścisk, mimo tylu nie miłych rzeczy, jakie mu dziś powiedziałam. Nie chciałam go puszczać. Mogłabym tak stać całą noc.
- Chodz położysz się, jesteś zmęczona.- wyszeptał do mojego ucha. Posłuchałam go bez wachania.
- Mario, zostaniesz na chwilę, proszę.- potrzebowałam jego bliskości.
- Pewnie.- uniosł lekko kąciki ust do góry. Ułżyłam się wygodnie na łóżku, a brunet zaraz przy mnie. Leżałam na jego ramieniu. Mario złapał moją zdrową dłoń i splótł swoje palce, z moimi. Czułam jego perfum. Polubiłam ten zapach.
- Mario, dlaczego to robisz? Dlaczego jesteś przy mnie?- zapytałam lekko zachrypnięta.
- Bo przyjaciel to taka osoba, która zrobi wszystko, aby wyciągnąć cię z najgłębszego dołu.- wyszeptał, po czym złożył pocałunek na moim czole.- Śpij już. Dobranoc.- zaskoczył mnie tymi słowami. Strasznie żałowałam, jak go potraktowałam. Nie powinnam mieć wokół siebie tylu wspaniałych osób. Przymknęłam oczy. Czułam jak, klatka piersiowa mojego przyjaciela unosi się i opada. Był przy mnie, kiedy go potrzebowałam. Nie wiem, jak się mu odwdzięczę. Na pewno będzie trudno. Ale czy to co do niego czuję, to tylko przyjaźń? A może coś więcej? Skąd mam wiedzieć, skoro nigdy się nie zakochałam?


*****
Nie mogłam zabrać się za napisanie tego rozdziału. Miałam go cały czas w głowie, ale trudniej z przelaniem na papier. Wkońcu się udało. Co o nim sądzicie? Podoba się? Nie wiem, jak u was, ale ja mam wrażenie, że ktoś ukradł mi miesiąc wakacji... Ale zamierzam z tych ostatnich dni czerpać, jak najwięcej. Dzisiaj ogladałam mecz naszej Borussii. 4:1... szkoda tej jednej bramki, ale wygraliśmy i to wysoko. No właśnie! I mamy wielki come back! Reus powrócił! Co prawda nie zagrał pełnych 90 minut, ale uważam, że było by to przesadą po takiej przerwie. I z opaską kapitana mu do twarzy :D nie mogę uwierzyć, że to ostatni sezon Kehla... On idealnie pasuje w BVB. Będzie mi go brakować. Pozostaje się jedynie cieszyć, że postwnowił zakończyć kariere właśnie w Dortmundzie... Dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem, pewnie będziecie niezadowolone z zachowania Sophie, znowu kłótnie z ojcem... Ale tak miało być :D ponownie pojawia się postać Goetzego... Myślę, że to akurat was zadowoli :) pozdrawiam :*

niedziela, 10 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 7-,, Bez ryzyka nie ma zabawy"

Dzisiaj wreszcie zobaczę Marcela. Co prawda będzie to bardzo krótkie spotkanie, ponieważ jego drużyna do Dortmundu wpada, jak burza. Jednak mam nadzieję, że znajdzie dla mnie chwilkę po meczu. Czuję, jakbym go wieki nie widziała. Takie myśli towarzyszyły mi od początku dnia. W szkole jak i w skateparku. No właśnie. Razem z Adamem, Felixem, Mattem i Olivią doszliśmy do wniosku, że trzeba łapać ostatnie promyki słońca tego roku i nie tracić ani chwili. Także każdy z nas przyjechał na swoich pojazdach już pod znienawidzony przez wielu uczniów budynek, rankiem. Chłopcy zabrali deskorolki, a ja z przyjaciółką rowery. Po skończonych zajęciach, zawitaliśmy szybko do baru z kanapkami robionymi na wynos. Cały prowiant przewieźliśmy do parku. Tam zaczęliśmy go spożywać.
- Ej, macie może już zadanie z matmy, na jutro?- zapytał Adam, kończąc swoją kanapkę z szynką i serem.
- Już na lekcji zrobiłam.- powiedziałam, wyciągając nogi przed siebie.
- Oooo, Sophie jak ja cię kocham...-zaczął się mi podlizywać.
- No wiesz... Coś za coś...- zauważyłam. Wszyscy do okoła wybuchnęli śmiechem- No co za zboczeńcy!- prychnęłam.
- Przecież nikt nic nie mówi.- krztusił się swoim posiłkiem Felix.
- Wróćmy do tematu. Ok. Co byś chciała?- spojrzał na mnie poważnie Adam.
- Pożyczysz mi deske i nauczysz jakiegoś triku.- zaproponowałam. Podstawy jazdy na desce znałam, ale zawsze wolałam swój rower.
- Spoko.- wzruszył ramionami. Chyba spodziewał się trudniejszych do spełnienia, zadań. Wyjęłam z plecaka niebieski zeszyt, po czym wręczyłam go blondynowi.
- Tylko jak nie zdasz matury to nie miej do mnie pretensji.- po tym komunikacie oddałam mu notatnik.
- O mnie się nie martw.- uśmiechnął się i zaczął kopiować moje obliczenia. Reszta zebranych miała bardzo powolne ruchy. Olivia delektował się swoją kanapką, jak drogim łososiem na parze. A Matt i Felix siedzeli obok rozmyślając, Bóg wie o czym.
- Ludzie, co z wami? Wyglądacie, jakbyście nie mieli w sobie energii...- rzuciłam, związując włosy w kitkę, aby nie przeszkadzały mi na rampach.
- Jem.- odpowiedziała moja przyjaciółka z pełną buzią.
- Masz rację.- wróciła na ziemię, dumająca dwójka. Migiem zabrali sprzęt i już popisywali się w powietrzu. Ja założyłam ochraniacze na kolana. Nie znosiłam ich, toteż nigdy nie były przezemnie używane, ale nie miałam aż takiej wprawy w robieniu trików na deskorolce, a rower to jednak co innego.

** w tym samym czasie, po drugiej stronie parku**
- Mario, po co to wszystko?- zapytał zniecierpliwiony blondyn.
- Oj nie jęcz. Zgodziłeś się dobrowolnie tu przyjść.- zauważył, udając, że czyta jakieś czasopismo. Tak na prawdę cały czas patrzył przez swoje przeciwsłoneczne okulary, na uroczą dziewczynę z grupą znajomych.
- Myślałem, że idziemy się przejść, a nie, że będziemy śledzić wybrankę twojego serca.- ciężko westchnął, poprawiając swój fullcap.
- My jej nie śledzimy. Wspominała mi, że tu będzie. Nie ciekawi cię co oni tutaj wyprawiają?- mówił to wszystko zciszonym głosem. Mimo, że siedzieli daleko od obiektu zainteresowania, nie chciał zostać rozpoznany. Bardzo wczuł się w swoją rolę.
- No nie wiem...- udawał, że intensywnie myśli- O! A może spędzają wolny czas w sakteparku? Mario, idę do domu.- chciał już wstać, kiedy przyjaciel szarpnął go za rękę, tak, że ponownie usiadł.
- Uważaj, bo nas zdradzisz! Popatrzymy co umieją. Na pewno zaraz zaczną...- zepewniał mężczyzna z ciemniejszą karnacją.
- Raczej co ona umie...- rzucił zły Reus.
- Patrz zakłada nakolanniki. Chyba zaraz zaczną!- nawet nie próbował ukryć swojej ekscytacji.
- Wow... Fascynujące. Mario, nie popadasz w opsesję?- zadał pytanie piłkarz.
- Głupi jesteś- szturchnął go w ramię.
-Powiedzał ten, co czyta gazetę do góry nogami.- wybuchnął śmiechem, wyższy sportowiec.
- To świadczy o moim geniuszu. I ciszej bądz, bo nas zdemaskują!- pośpiesznie obrócił czasopismo tak, jak powinien je trzymać.

******
- Skończyłem!- ogłosił triumfalnie Adam.
- Schowaj zeszyt do mojego plecaka.- powiedziałam. Przyjaciel spełnił moją proźbę, po czym od razu znalazł się obok mnie.
- To co byś chciała umieć...- zaczął blondyn.
- Wiesz, może ty coś zaproponuj. Ale na dobrym poziomie, a nie dla amatorów.- uśmiechnęłam się. Po chwili chłopak jeździł już po rampie.
- Dobra. To pokaż mi jeszcze raz ten wyskok z rampy, przewrot w powietrzu i tak dalej.- Adam posłusznie, powtórzył swój wcześniejszy wyczyn. Uważnie się mu przyglądałam. Nawet Matt z Felixem zajęli miejsca obok Olivii, aby lepiej widzieć moje poczynania z deską.
- I co, próbujesz?- zapytał, wręczając mi swój pojazd ale myśle, że dobrze znał moją odpowiedz.
- Bez ryzyka nie ma zabawy.- oddaliłam się od przyjaciół. Wzięłam rozbieg, już po chwili stałam na deskorolce, która kierowała mnie na szczyt rampy. Kiedy dotarłam do celu, udało mi się zrobić salto w powietrzu i wylądować na ziemi. Ale zabrakło mi prędkości aby doończyć mój wyczyn. Poprawnie wykony zostałby, gdybym po krótkim odcinku jazdy, ponownie zrobiła salto. Z niezadowoloną miną, podjechałam do przyjaciół.
- No Sophie, nieźle, nieźle...- pochwalił mnie Matt.
- Nie wyszło mi. Adam, pokaż jeszcze raz.- zarządałam. Po krótkim pokazie, już chciałam spróbować ponownie, kiedy Felix mnie zawołał.
- Weź mój kask.- rzucił nim w moją stronę.
-Nie wierzysz we mnie?- uniosłam brew.
- To dla twojego bezpieczeństwa.- wyjaśnił. Wiedziałam co myślał. Ale takie coś dodawało mi tylko motywacji. Chęć pokazania innym, że też potrafię. Dla spokoju założyłam plastikowe nakrycie głowy. No i mamy replay. Udało się! Wszystko zrobiłam tak, jak mój przyjaciel. Ale tam gdzie on wykonał po jednym salcie, ja zrobiłam dwa dzięki dłuższemu rozbiegowi. Stanęłam uśmiechnięta od ucha do ucha przed znajomymi. Olivia nic nie mówiła. Znała moje możliwości. Tak, jak ja jej.
- Dzięki- oddałam Adamowi deskę, a Felix otrzymał swój kask.
- Szacun...- chyba był w szoku.
- Brawo!- zawył Matt, unosząc kąciki ust ku górze.
- To co, zjadłaś?- zwróciłam się do przyjaciółki.
- No pewnie. Chodz po rower.- zachęciła mnie gestem ręki.
*****
- Widziałeś to?!- krzyknął Mario szarpiąc, przyjaciela za ramię.
- Bluzę mi rozciągniesz.- odsunął się, zielonooki- Ona z tego chyba nie była zadowolona...- spostrzegł- Zobacz, podchodzi drugi raz.- całe widowisko, chyba w końcu wciągnęło mężczyznę. Kiedy blondynka w kasku ,, wyladowała ostatecznie na ziemi" panowie nie kryli zdziwienia. Patrzyli po sobie nie dowierzając.
- A ona nie miała jeździć na rowerze?- wyszeptał Reus, nadal pod wrażeniem.
- Widocznie na desce też umie.- wzruszył ramionami młodszy Niemiec i wrócił do wpatrywania się w dziewczynę.- Wykrakałeś, idą po rowery.-dodał. Mężczyźni myśleli, że już nic ich nie zaskoczy, ale się pomylili. Po chwili blondyn zsunął okulary z nosa, aby lepiej wszystko widzieć, a Mario aż otworzył buzię.
- Jak one to robią?!- głośno przełknął ślinę, już nie udając, że czyta.
- Wszystko równo, jakby tańczyły...- mówił wyższy.
- Opony rzadko dotykają tej rampy- dodał jego towarzysz.
- Czuję, jakbym nie umiał jeździć na rowerze...- zwierzyła się klubowa jedynastka.
****
- Dobra, wystarczy na dziś.- po tych słowach, wróciłyśmy odpocząć na ławkę. Postawiłyśmu rowery obom siebie.
- Olivia, tylko nie patrz się teraz przed siebie!- ostrzegłam ją, wpatrując się w kolegów na deskorolkach- Spójrz za chwilę, na ławkę na przeciwko nas. Tam siedzi takich dwóch kolesi. Wydaję mi się, że cały czas się na nas gapią.
-Jakieś znajome sylwetki...- dodała po chwili.
- Zaraz, zaraz...- patrzyłam prosto w naszych ,, nieznajomych"- To chyba Mario i Marco!- olśniło mnie. Zaraz do nich pomachałam. Olivia powtórzyła mój gest. Panowie obrócili się za siebie, upewniając się, że to właśnie do nich kiwamy. Obydwoje na nosie nosili okulary przeciwsłoneczne, a na głowach czapki z daszkiem. To chyba ich sława, sprawiała, że musieli się kamuflować. Wymienili ze sobą kilka zdań, po chwili stojąc już przed nami.
- Hej- powiedziałam, biorąc łyk wody.
- Siemka...- odpowiedzieli chórkiem
- Co was tutaj sprowadza?- zapytała piłkarzy Olivia.
- No właśnie...- Reus zmierzył kolegę zabujczym spojrzeniem.
- Tak przechodziliśmy i zauważyliśmy was...- bełkotał niższy- To co robicie na rowerach...
- Masakra, jakbym się 100 lat uczył to i tak bym tego nie powtórzył.- dokończył myśl Mario, Marco.
- Nie przesadzajmy- uśmiechnęłam się.
- Wam zdecydowanie lepiej niż nam wychodzi kopanie piłki. Chociaż Sophie...- zaczęła Olivia.
- Zamknij się.- szturchnęłam ją w ramię, na co ta się zaśmiała. Panowie zajęli miejsca obok nas.
- Co Sophie?- dopytywał Goetze.
- Nic. Ktoś ma bujną wyobraźnie i tyle.- rzekłam. W tym momencie podeszli do nas chłopcy. Widocznie zmęczyli się już jazdą.
- To jest Mario i Marco. A to Adam, Felix i Matt.- przedstawiłam sobie mężczyzn. Trójka z mojej paczki miała jakieś dziwne miny. Matt był bardzo uradowany. Panowie podali sobie ręce na powitanie.
- To ja się będę zbierał. Obowiązki wzywają - mówił ten najbardziej uradowany, z nad komórki- A i pamiętajcie. Cztery skrzynki piwa.- skierował ostatnie słowa do pasjonatów deskorolek.
- Co?!- zdziwił się Felix- Była mowa o dwóch!
- I nie mamy pewności, że to oni.- wtrącił Adam.
- Boże daj mi siły- westchnął Matt- Po pierwsze dwie skrzynki na głowę. Łącznie daje nam to cztery. Znaczy mi. Po drugie to oni. Oczy otwórz. Marco Reus. Mario Goetze.- wskazał na sportowców.
- Zbierzność imion. Nie wiemy jak mają nazwisko.- wykłócał się Adam. Chciało mi się śmiać.
- To sie zapytaj, jak nie wierzysz. Tylko dziwne, że wyższy ma na ręce taki sam tatuaż jak Reus. Z jego datą urodzenia.- uniósł brwii.
- Przeciesz ma bluzę z długim rękawem.- powiedział, mój nauczyciel od jazdy na desce.
- Ma się ten rendgen w oczach.- wybuchnęłam śmiechem- Dobra ja lece. Nara.- i już go nie było. Felix z niedowierzeniem spoglądał na Adam.
- Mario, jesteśmy warci dwie skrzynki piwa- ogłosił jego przyjaciel.
- Jeszcze załeży jakie- zauważył Mario, poczym zaczęliśmy się śmiać. Tylko chłopcom nie było do śmiechu. W końcu przegrali zakład.
*** jakiś czas później***
Gotowa na mecz! Ubrałam się w klubowe barwy drużyny, której mam zamiar kibicować, czyli biały i niebieski. Założyłam błękitne rurki, a do nich oczywiście glany. Zmieniłam w nich sznurówki, z czarnych na te w kolorze spodni. Odziałam się również w koszulkę, taką jaką nosili zawodnicy. Dostałam ją kiedyś od Marcela. Na plecach widniał numerek 10 i nazwisko mojego przyjaciela. Kiedy chwyciłam komórkę, by sprawdzić godzinę, ujrzałam za oknem auto Goetzego. Mieliśmy razem dojechać na halę, która znajdowała się na drugim końcu miasta. Miejmy nadzieję, że obejdzie się bez korków na drodze. Z uśmiechem na twarzy zbiegłam ze schodów i już po chwili zajęłam miejsca pasażera, w wozie piłkarza.
- Siema.- ucałowałam go w policzek, jak miałam w zwyczaju.
- Hejka. To co, jedziemy?- zapytał chyba retorycznie, po czym odpalił silnik.- Zgaduję, że koszulka twojego przyjaciela?
- Tak. Marcela.- potwierdziłam.
- To musi być dobry.- pokiwał głową. Uniosłam brew.
- Po czym to wnioskujesz?- dopytywałam.
- 10 to liczba zwycięzców.- wyjaśnił. Wybuchnęłam śmiechem.
- Czyli, że ty też nosisz 10...- raczej oznajmiłam.
- No oczywiście.- wyprostował się na siedzeniu, czym bardziej mnie rozbawił.
- Mario, jak można być takim optymistą, jak ty?- zadałam pytanie, które męczyło mnie od jakiegoś czasu.
- No wiesz- spojrzał na mnie- Lata praktyki.
- Aha.- jechaliśmy chwilę w ciszy. Mogłam przyjrzeć się bardziej kierowcy. Chyba sprawdził w internecie barwy klubowe, drużyny Marcela. Potwierdzały mnie w tym przekonaniu, jego granatowe rurki i biały T-shiry. Na głowie oczywiście czapka z daszkiem, bo to Mario inaczej się nie da. A na nosie okulary przeciwsłoneczne. Zdjęłam mu je i przymierzyłam, przeglądając się w lusterku.
- Po co ci one? Słońca nie ma.- powiedziałam.
- Chowam się przed dziennikarzami.- oznajmił- Są wszędzie. Do twarzy ci.- promiennie się uśmiechnął.
- Czyżby...?- spojrzałam na niego spod okularów. Obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem. Przy nim zawsze dużo się śmiałam. Czułam się swobodnie.
- Szczerze, to wolę cie bez. Masz za piękne oczy, żeby je zasłaniać.- rzekł, oddałam mu pożądany obiekt.
- Ta, ty tu lepiej nie słodz.- szturchnęłam go w ramie.
- Ale mówię prawdę.- bronił się- Nie jeden by...
- Nie jeden by co?- dopytywałam.
- Poszedł za tobą w ogień.- spojrzał na mnie, tak jakby czegoś oczekiwał. Wywróciłam oczami. Droga minęła nam w całkiej sympatycznej atmosferze. Dotarliśmy na miejsce jeszcze przed czasem. Mario kupił popcorn. Mówiłam mu, że się nie skuszę ale wziął największy kubełek, jaki mieli. Odnaleźliśmy nasze miejsca. Widać stąd było wszystko. Nie mogłam doczekać się pierwszego gwizdka. Zaczęło się. Niestety w pierwszym składzie, nie znalazłam mojego przyjaciela. Został na ławce. Lekko się zawiodłam ale nic. Kibicowałam drużynie razem z Mario. Cała atmosfera na hali nam się udzieliła. Pierwszy set... Nasz faworyt przegrał i to dużą różnicą punktów. Lepiej nie mówić ile. Krótka przerwa i emocje powracają. Obie drużyny zaczęły grać na równym poziomie. Niestety po przerwie technicznej widzimy wynik 8:1 dla gospodarzy. I wreszcie wyczekiwany moment. Na boisko wchodzi numerek 10. Moj Marcel. Nic się nie zmienił. Spod rękawa jego koszulki w oczy, rzucał się tatuaż. Litera ,,s". Tak to od mojego imienia. Zrobił go niedawno. Bardzo mi się podobał. Na dzień dobry zaserwował przeciwnikom 5 asów serwisowych. Później angażował się w wiele akcji, kończoncych się sukcesem. Mecz był świetny. Dobrze się bawiłam. Siatkarze obu drużyn sprawili, że kibice odczuwali masę emocji. Całe starcie zakończyło się wynikiem 3:1 dla... Monachium! Okazało się, że Marcel był ich tajną bronią. Ludzie zaczęli opuszczać trybuny. Goetze powiedział, że skorzysta z toalety. Umówiliśmy, że spotkamy się na parkingu, przy aucie. Ruszyłam do wyjścia. Poczułam przyjemny powiew wiatru, świerze powietrze. W tym całym tłumie musiało być duszno. I wtedy go ujrzałam. Machał w moją stronę, tak długo aż go zauważyłam. Nie zastanawiając się pobiegłam w jego stronę.
- Marceeeeeeeel!- rzuciłam mu się w ramiona. Poczułam dobrze znany mi perfum. Odwzajemnił uścisk. Nie puszczał mnie. Chciałam tego. Pragnęłam czuć jego obecność przy sobie jak najdłużej.- Byłeś świetny.
- Dzięki, Mała.- wiedziałam, że powiedział to specjalnie, i że się uśmiecha. Nie widziałam jego twarzy, ponieważ głowę trzymałam przy jego piersi.
- Nie będę się dziś z tobą kłócić.- rzekłam. Nadal wtulona w przyjaciela.
- Sophie, tęskniłem.- wyznał cicho.
- Ja też. Nie da się tego opisać słowami. Połowa mnie została z tobą, w Monachium.- zauważyłam. Trochę posmutniałam na myśl o wszystkich wspomnieniach z dziecinstwa. Brakowało mi tamtego miasta i tamtych ludzi.
- Ej...- uniósł mój podbródek tak, że mógł patrzeć w moje oczy- Nie smuć się, proszę. Cieszmy się tą krótką chwilą. Przecież nie dzieli nas pół świata. Tylko kilkaset kilometrów.
- Masz rację...- zauważyłam, unosząc kąciki ust ku górze.
- Zawsze ją mam.- po tych słowach oboje wybuchnęliśmy śmiechem.- Opowiedz mi lepiej co u ciebie. Z kim przyszłaś na mecz? Widziałem jakiegoś mężczyznę.
- To Mario. Mój kolega. Poznałam go ostatnio i okazał się być świetnym towarzyszem.- wyznałam.
- Będzie coś między wami?- dopytywał, uniosłam brew- No co, chcę wiedzieć. Jako prawie twój brat, należą mi się jakieś wyjaśnienia.
- Nie wiem, na prawdę. Mógłby być moim przyjacielem. Mamy dobry kontakt. Zobaczymy z czasem.- uśmiechnęłam się, kończąc swoją wypowiedz.
- Przedstawisz mi go kiedyś. I jeśli tylko coś ci zrobi, to wsiadam w pociąg i przyjadę sobie z nim porozmawiać.- pocałował mnie w czoło.
- Oj nie przesadzaj. Nie jest taki.- wyjaśniłam- Co w Monachium?
- Bez ciebie jakoś tak nudno. Ja kursuje między halą a szkołą. Nie mam za dużo wolnego czasu. Niestety. Ale jak zakończe studia to będzie lepiej.- oświadczył.
- No ja myśle. Jakieś trasy koncertowe...- rozmarzyłam się. Marcel tylko się zaśmiał.
- Nie planuję kariery jako piosenkarz.- zaśmiał się.
- Myśle, że nikt ze znanych artystów, nie planował zostać tym, kim jest teraz.- powiedziałam.
- Mam coś dla ciebie.- wyskoczył, jak Filip z konopii.
- Nie trzeba. Nie ostrzegłeś mnie i ja nic nie przygotowałam.- zgłosiłam zażalenie.
- Jak to. Przyszła tutaj dzisiaj dla mnie. Nic lepszego bym sobie nie wymarzył.- w ręce trzymał zapakowane pudełeczko. Raczej płaski kwadrat.- Otwórz dopiero w domu, nie prędzej. Proszę. Myślę, że ci się spodoba, a jak nie to wyrzuć.- wzruszył ramionami.
- Na pewno tego nie zrobię.- przyjełam prezent- Dziękuję- pocałowałam go w policzek.
- Niestety nie chcę tego mówić ale czas na mnie...- oświadczył niezadowolony- Wracamy autokarem, całą drużyną. Bez wyjątków.
- Cieszę się, że mnie tu zaprosiłeś i mogłam cię spotkać. Jeszcze raz gratuluję zwycięstwa i dziękuję za prezent, Mistrzu.- wtuliłam się w niego, jak dziecko w maskotkę. On objął mnie swoimi rękami. Staliśmy w uścisku jakiś czas, aż w końcu każde z nas musiało iść w swoją stronę. Marcel ucałował mnie w czoło, jak wtedy kiedy byłam młodsza.
- Dozobaczenia.- powiedział, po czym z kwaśną miną odszedł. Stałam moment jak zamurowana. Kiedy odzyskałam czucie w nogach, uśmiechnięta wróciłam do samochodu Goetzego. Piłkarz siedział już w środku.
- Jestem.- oznajmiłam, zapinając pasy.
- Co u niego?- zapytał, musiał widzieć całą sytuację.
- Zabiegany. Nie było czasu porozmawiać. Ale chociaż to...- westchnęłam.
- Widać, że długo się znacie.- zpostrzegł Mario, wyjeżdżając z parkingu.
- Odkąd pamiętam. Zawsze był przy mnie.- powiedziałam.
- Znasz mnie już trochę, i wiesz, że jestem ciekawski...- zaczął.
- Pytaj.- zaśmiałam się.
- Nigdy nie byliście parą?- dokończył, zmieniając bieg.
- Nie pamiętam, abym kiedyś spojrzała na niego w tej kategorii. Jest dla mnie jak brat.- wyjaśniłam.
- A on? Nigdy nic do ciebie...
- Oj Mario... Brat i siostra. Jak zawsze komplikujesz.- zauważyłam, śmiejąc się. Ciekawi mnie czy Goetze kiedyś stanie sie dla mnie tak bliski, jak Marcel. Zaufałam mu, a zawsze miałam z tym problemy. Polubiłam go. Spędzanie z nim czasu to czysta przyjemność. Przyjaciele... Czemu nie? No cóż, zobaczymy co przyniesie czas.


*****
Tadam! Kolejny oddaje do waszej oceny! Narazie troszkę nudno ale do czasu. Mam już wszystko rozplanowane i nie zawsze będzie tak kolorowo :D zobaczycie same. Dziękuję za komentarze z całego serca! Cieszę się, że jest was coraz więcej. Takie minimum dla mnie to 8 komentarzy, tyle ile jest obserwujących ale mam świadomość, że jest was więcej. No to teraz, jak miałam w planach, podzielę się z wami moim przeżyciami. Była we Wrocławiu, na meczu *.*! Nasze Pszczółki genialne, ale to same wiecie. Kupywałam bilety z tatą przez internet. No i peszek. Trybuna B o.O jak okazało się później, najwięksi ,,fanatycy" Śląska ( dla mnie to kibole). No i od razu dali nam do zrozumienia, że nie jesteśmy mile widziani :/ Kazali nam zająć miejsca po bokach i sie nie wywyższać inaczej w morde. Razem z koleżanką przestraszyłyśmy się i zmyłyśmy farby z twarzy, schowałyśmy szalik i plakat, który przygotowałyśmy zostawiłyśmy w toalecie :D na prawdę pełna dyktatura, wolałam się maskować, żeby przeżyć. Ale na tej trubunie było wielu fanów Borussii. Przed nami siedziała rodzina z małymi dziećmi. Chłopczyk w koszulce Lewego. Jego tata cały mecz trzymał go na kolanach, aby nie rzucał się w oczy :/ nie rozumiem polskich kibiców. Dla spokoju krzyczałam razem z nimi nie które hasła typu ,, cała polska w cieniu śląska" xdd ale no bez przesady ,, jebać borussie" albo ,, pedały w żółtych koszulkach" ???!!! Nie rozumiem Polaków! Wstyd! Ale mieliśmy tam swoich ludzi ^^ za nami siedziało trzech ,,pasjonatów" stare wygi, i byli lekko podchmieleni. Mój tata mówi, że z takim ludzmi łatwiej się dogadać, i ma racje :) mam nawet zdjęcie z jednym. Najbardziej denerwowało mnie to, że palili ( nie znosze zapachu tego dymu) i ich teksty ,,Skąd w Polsce biorą się tacy ludzie?" Chodziło o nas, fanów Borussii. Tak mnie kusiło żeby im odpowiedzieć ale chciałam wyjść żywa ze stadionu. Mecz bardzo udany dla BVB. Piękne bramki. A najśmieszniejsze jest to, że po bramce na 0:3 dla gospodarzy, Ślask śpiewa, że nawet wiatr go nie pokona hahahahahahaha :p co za ludzie... udało mi się wyjść bez szfanku z czego się ciesze. Jestem zawiedziona naszymi kibolami, i ludzmi z warszawy, którzy nie zaznaczyli gdzie siedzą ,,fani" Śląska. To tyle nie przedłużam. Pozdrawiam. Czekam na wasze komentarze :)

niedziela, 3 sierpnia 2014

ROZDZIAŁ 6-,, Dobranoc, Królewno"

Wszedłem do mieszkania klubowej 11 bez pukania. Po chwili znalazłem się w salonie, po czym rzuciłem się na kanape obok blondyna.
- Tak się już za mną stęskniłeś?- zaśmiał się- Widzieliśmy się wczoraj na traningu, i jeśli się nie mylę, za jakiąś godzinę mamy ,, spotkanie" na SIP.
- Miło witasz przyjaciela, dzięki.- prychnąłem, udając obrażonego.
- Boże, tylko się nie fochaj...- nie zareagowałem- No Mario!- szturchnął mnie w ramię.
- Oj dobra, dobra. Żartowałem przecież.- wyszczerzyłem się szeroko.
-Głupek.- podsumował wszystko. Obydwoje zaczęliśmy oglądać jakiś program w telewizji. Znaczy teoretycznie... Od pewnego czasu nie potrafię się na niczym skupić. W moich myślach ciągle jest ona... Sophie...
- No mów.- westchnął wyłącząjąc telewizor, po czym zmienił pozycję tak, aby móc mi się wygodniej przyglądać.
- Ale co?- zapytałem zdezorientownay.
- No co cię gnębi. Przeciesz widzę. Normalnie to buzia ci się nie zamyka.- powiedział. Czyli, że to aż tak widać? Że się zmieniłem?
- Marco, ja... zwariowałem.- oświadczyłem całkiem poważnie. Reus zrobił bardzo dziwną minę, czekając na dalsze wyjaśnienia.- Nie wiem co się ze mną dzieję. Nigdy się tak nie czułem. Nie umiem skoncentrować się na niczym. Ratuj!- zawyłem.
- Nie rozumiem, Goetze, jaśniej.- uniósł brwi. Westchnąłem.
- Ale ja nie wiem, jak to wyjaśnić. Tak nagle wszystko obróciło się o 360 stopni. Ona stała się dla mnie, jak Słońce dla Ziemi! Wszystko kręci się wokół niej. Wpatruję się, jak jakiś debil w wyświetlacz komórki, czekając na wiadomość od niej.- powiedziałem.
- To takie buty!- klasnął w dłonie blondyn- Tajemnicza ona, to córka naszego Romka, tak?- zapytał. Czy ja jestem, aż tak przewidywalny?
- Ale, jak..?- tylko tyle udało mi się wydusić.
- Widziałem, jak na nią patrzysz. Ale nie spodziewałem się, że aż tak!- uśmiechnął się.
- Jaka diagnoza doktorze?- zapytałem, ciekaw.
- Miłość Mario, miłość.- poklepał mnie po ramieniu.
- Ale to ,,coś" dzieje się ze mną pierwszy raz! A ja byłem z Ann.- wyjaśniłem.
- Trzeba umieć odróżnić zauroczenie od miłości.- rzekł, jak mądry uczony.
- Taa, odezwał się singiel.- prychnąłem. Marco puścił moją uwagę, mimo uszu.
- Czy kiedy spotkałes Ann czułeś to co teraz do Sophie?
- Nie. Piękna modelka i tyle. A Sophie pyskata, kapryśna, śliczna...- zacząłem wymieniać.
- Dobra, bo nie skończysz.- zatrzymał mnie przyjaciel- Chyba sam widzisz różnicę.
- I co mam teraz zrobić?- zapytałem nadal nie pewny, tego co mam począć.
- Walczyć o nią!- wywrócił oczami.
- Marco, ale ja się już tak wygłupiłem...!- schowałem twarz w dłoniach, po chwili kontynuując- Zapytałem ją ostanio, czy coś mogłoby między nami być. A ona na to, że już ma mnie za przyjaciela!- co mnie wtedy podkusiło...
- Ale spójrz na to z innej strony. Najpierw będziesz jej przyjacielem, a później... chłopakiem.- olśniło go.
- Może... Ale co, jeśli ona nic do mnie nie czuje?
- A powiedziała ci to?- zapytał.
- No nie,ale...
- Nie komplikuj sobie życia, Goezte.- przerwał mi- Zrób tak, aby się w tobie zakochała.
- I wszystko staje się prostsze...- zakpiłem.
- Po prostu masz przy niej być. Wspierać, pocieszać, spędzać z nią czas... I wszystko przyjdzie w swoim czasie.- powiedział.
- Dzięki, przyjacielu. Bez ciebie...- zacząłem.
- Zginąłbyś- wtrącił, śmiejąc się.

******
Dzisiaj w szkolę strasznie się nudziłam. Olivia, jak i Matt byli nieobecni. Do tego na lekcji WF-u biegaliśmy przez 12 minut do okoła stadionu, bez przerwy. Nauczyciel nazywał to testem sprawnościowym. Wróciłam do domu padnięta. Mimo, że często spędzam aktywnie czas, to nienawidzę biegać i zawsze się przy tym męczę. Gdy weszłam do domu, swe kroki pokierowałam prosto do kuchni. Po pomieszczeniu krzątał się Lisa ze szmatką, wycierając blat. Za to mój ojciec siedział po turecku na ziemi, przy otwartej zmywarce. Obok niego leżała czerwona skrzynka, pełna różny narzędzi.
- Dzień dobry!- pisnęła Lisa. Ten jej głos... Masakra.
- Witaj, córciu!- zawtórował jej piłkarz. Dopiero teraz zauważyłam, że był cały brudny.
- Hej...- rzekłam obojętnie, otwierając lodówkę. Poczułam przyjemny chłod na swojej twarzy. Wyjęłam z niej waniliowy kefir. Tak dla orzeźwienia.
- Jak tam w szkole?- zapytał ojciec, grzebiąc coś przy maszynie, która myje naczynia.
- Dobrze.- nasz codzienny dialog. Wcześniej odpowiedziałabym zapewne coś w stylu ,, a co cię to obchodzi?", ale wzięłam sobie słowa trenare Borussii do serca. Staram się ugryźć czasami w język lub coś przemilczeć. Szybko ulotniłam się do swojego królestwa. Odstawiłam plecak na podłogę, po czym zajęłam się opróżnianiem zawartości plastikowej butelki. Po chwili mogłam rzucić puste opakowanie po kefirze na biurko. Mebel ten był cały zastawiony różnymi śmieciami, jaki i książkami czy ciuchami. Z trudem dostrzegałam drewniany blat. Uchyliłam okno, aby wpuścić do pomieszczenia świerze powietrze. Zdjęłam z siebie ciuchy, w których pokazałam się w szkolę. Założyłam czarne szorty i biały T- shirt. Teraz miałam tylko jedną rzecz w planach. Ułożyłam się wygodnie w łóżku i zasnęłam. Jak długo tkwiłam w objęciach Morfeusza? Nie wiem. Obudziło mnie poćwierkiwanie jakiegoś ptaka za oknem. Poczułam głód, więc zeszłam do kuchni. A w salonie zastała mnie njespodzianka. Chyba miałam zwidy. Na kanapie siedzieli Reus, Goetze, Subotic, Piszczek, Błaszczykowski oraz mój tata. Panowie znowu grali w Fifę. Że też ta gra im się jeszcze nie znudziła...
- Siemaaaa!- usłyszałam chórek.
- Cześć.- przewitałam się z chłopakami, przecierając oczy.
- O, a ty znowu spałaś?- zauważył, zdziwiony Marco.
- Korzystam puki mogę.- wzruszyłam ramionami. Dobrze wiedziałam, że czeka mnie bardzo trudny tydzień. Z codziennymi testami i kartkówkami.
- Sen jest dla słabych.- kontynuował, biorąc łyk napoju ze szklanki.
- Mówisz jak Olivia.- zaśmiałam się przechodząc do kuchni. Co by tu zjeść?
- Lisa wyszła na jakiś babski wieczór.- a co mnie to obchodzi?- Wcześniej przygotowała dla nas obiad. Zupa stoi na kuchence.- dokończył. Zbliżyłam się do wskazanego miejsca i uchyliłam pokrywkę garnka.
- Krupnik?- zapytałam nie dowierzając.
- Tak.- potwierdził bramkarz.
- Nie lubię.- zamknęłam naczynie. Sam zapach sprawiał, że robiło mi się nie dobrze.
- Zawsze lubiłaś....- odwrócił się na kanapie i spojrzał na mnie z pod brwi. Tak bardzo chciałam mu się odgryźć, ale się powstrzymałam.
- Nie lubię tej zupy odkąd pamiętam.- i na tym zakończyła się nasza rozmowa. Schyliłam się do zamrażarki. Udało mi się znaleźć porcję babcinych pierogów z mięsem. Wystarczyło wstawić je do mikrofali i obiad gotowy. Tak też zrobiłam. Zauważyłam, że wyjmuję z szuflady ostatni talerz. Również sztućtów było bardzo mało. Dopiero wtedy moją uwagę przykuła wielka sterta brudnych naczyń w zlewie.
- A to co?- zapytałam- Wygląda, jakby jakieś wojsko się dziś u nas stołowało...
- Zmywarka się popsuła.- wyjaśnił ojciec- I nie ukrywam, że mam cichą nadzieję, że ty się z nią rozprawisz.- dlaczego on tego nie zrobi?
- Bo....?- czekałam na powód, który miałby mnie przekonać do wykonania tej pracy.
- Bo nie będzie czym jeść.- bardzo dobry argument. W sumie nie mam dużo obowiązków domowych, więc mogę później umyć naczynia. Ręce mi nie odpadną. Chyba... W tym czasie moje pierogi były już gotowe do spożycia. Zjadłam ciepły posiłek, przypatrując się, ile jedna głupia płyta, może sprawić radości grupce mężczyzn. Chociaż w tej chwili zachowywali się, jak mali chłopcy. Dostałam sms- a od przyjaciółki, że zaraz u mnie będzie. Dzisiaj miałam pójść do niej. Już zwyczajem było, że oglądałyśmy zmagania naszych skoczków właśnie w jej domu. Cieszyłam się na to spotkanie, jej mama miała w planach przygotować pizze. Do tego jej bracia, którzy na codzień mieszkali w innych państwach akurat odwiedzali swoją rodzinę, dzięki czemu mogłam się z nimi spotkać. Dawno ich nie widziałam. Lubię spędzać z nimi czas. Czuję się u nich domową atmosferę. Właśnie zadzwonił telefon mojego ojca. Wyszedł na korytarz, aby mieć więcej prywatności.
- To co powiesz, młoda.- usłyszałam Kubę.
- Nic ciekawego.- odpowiedziałam. Wstałam od stołu i odłożyłam naczynia na wysoką już, stertę. W tym momencie do domu weszła Olivia. Przewitała się z chłopakami, po czym dołączyła do mnie, do kuchni.
- Nie powinno się chodzić ma wagary bezemnie.- pogroziłam palcem.
- Jakie... aaaaa.- dopiero zrozumiała- Byłam na kontroli u dentysty.- wyjaśniła- Pisaliście tą kartkówkę z chemii?
- Nom...- rzekłam tajemniczo.
- Iiiii...?- dopytywała.
- Spoko. Jak zawsze zrobiła 10 różnych grup, ale się pomyliła i źle rozdała.- zaśmiałam się- Bo pisaliśmy w sali numer 4. Więc można było zciągać.- dokończyłam.
- Serio?! Taka okazja mnie ominęła...- żaliła się.
- No widzisz. Mam dla ciebie propozycję.- uśmiechnęłam się promiennie- Ja myję, ty wycierasz, ok?- wskazałam górę brudnych naczyń.
- Skąd tego tyle?- zdziwiła się.
- Zmywarka nawaliła. A razem pójdzie nam szybciej i wcześniej się ulotnimy.- wyjaśniłam.
- Ok.- zgodziła się. Wręczyłam jej suchą ścierkę, a sama wyjęłam płyn do mycia naczyń oraz czystą gąbkę. Olivia włączyła radio. Po kuchni rozbrzmiała melodia najnowszej piosenki Coldplaya.
- Nie, to jakieś smęty...- zmieniała kanały- O!- wreszcie coś ją zadowoliło. Z tego co słyszałam była to utwór jej ulubionego zespołu Linkin Park pt. Numb. Zdążyłam umyć tylko jeden talerz, ponieważ tata mnie zawołał:
- Sophie, chodz do mnie na chwilę.- oświadczył poważne. Wywróciłam oczami, wycierając mokre ręce. Po chwili opierałam się już o ściane w korytarzu. Byłam pewna, że naszą rozmowę będzie słychać w salonie, jaki i kuchni. Bramkarz miał kamienną twarz, z której nie mogłam wyczytać żadnych emocji.
- Zgadnij, kto do mnie dzwonił.- zaczął.
- Mogę wrócić do zmywania naczyń?- zapytałam. Nie chciało mi się bawić w zgadywanki.
- Twój wychowawca.- westchnął- Zaprosił mnie jutro, na rozmowę. Podobno są jakieś problemy wychowawcze z Tobą.- zaakcentował ostatnie słowo.
- I po co mnie tu wołałeś?- nadal nic nie rozumiałam.
- Dziecko, czasami nie mam już do ciebie siły.- wszystkie głosy dochodzące z sąsiednich pomieszczeń ucichły. Każdy podsłuchiwał naszą romowę.
- Nic na to nie poradzę. Musisz jeszcze trochę wytrzymać. Ponad pół roku. Dostane dowód i już mnie więcej nie zobaczysz. Obiecuję.- rzuciłam.
- Gdyby nie twoje oceny, już dawno wywaliliby cię ze szkoły. Tak powiedział twój nauczyciel.-był lekko podenerwowany.
- Taa. Wszystkim tak mówią. A na prawdę to najpierw powinnam mieć kuratora, do którego jeszcze mi daleko.- prychnęłam- Też kiedyś byłeś młody...
- Tak, ale moi rodzice nie musieli tak często odwiedzać mojej szkoły, jak ja twojej.- zauważył.
- Nie wiedziałam, że stoi przedemną anioł.- zażartowałam.
- Bardzo śmieszne. Co tym razem przeskrobałaś?- zapytał.
- Ja zawsze jestem grzeczna. Nie wiem o co znowu się mnie czepiają...- tak zakończyła się nasza rozmowa. Dłuższa konwersacja nie miała sensu.


*****
Trzymając w ręce białą kopertę, wybrałam jego numer telefonu.
- Halo?- usłyszałam zaspany głos piłkarza. No tak, późno już. Przed chwilą wróciłam od Olivii, a tu taka niespodzianka.
- Przepraszam. Obudziłam cię?- zrobiło mi się tochę głupio. Mogłam poczekać do rana z tą wiadomością.
- Sophie?- wyraźnie się ucieszył- No co ty. Jakiś nudny film oglądałem.- wyjaśnił.
- Bo jest taka sprawa...-zaczęłam.
- Służe pomocą.- wtrącił z entuzjazmem.
- Mam kolegę, który gra w siatkówkę. I jego drużyna ma rozegrać mecz w Dortmundzie.- oczywiście chodziło o Marcela- No i właśnie przysłał mi dwa bilety na mecz. Nie chciałbyś się ze mną wybrać? W ten piątek.- powiedziałam.
- Na prawdę chcesz mnie zabrać?-zdziwił się. Trochę mnie to zabolało. Może on wcale nie chciał nigdzie ze mną wychodzić...
- No... Jeśli masz inne plany to...- szybko zaczęłam wszystko odkręcać.
- Nie! Zaczekaj.- przerwał mi- Chętnie z tobą pójdę. Po prostu zdziwiłem się, że skoro masz tylko dwa bilety, chcesz iść ze mną.- wytłumaczył.
- No pewnie, że z tobą.- zaśmiałam się- Ostatnio dobrze się z razem bawiliśmy, więc czemu nie?
- No to widzimy się w piątek.- czułam,, że się uśmiecha.
- Dobranoc.- rzekłam.
- Dobranoc, Królewno.- pożegnał się. Dlaczego nazwał mnie Królewną? Nie mam pojęcia, ale zabrzmiał to słodko. Ciekawe czy wszystkie znajome tak nazywa... Może jestem wyjątkowa?


*****
Kochane, przepraszam za to coś wyżej. Męczyłam się z tym rozdziałem bardzo długo. Wyszedł, jaki wyszedł. Mi osobiście się nie podoba. Prawie same dialogi. Sophie znowu denerwuje, ale pojawił się znowu Mario... :) Co myślicie o rozdziale? Czekam na szczere opinie. Chciałabym jeszcze podziękować za komentarze pod poprzednim rozdziałem. Nie spodziewałam się tylu *.* dziękuję bardzooo! Motywujcie dalej! Pozdrawiam!
PS Wybiera się któraś z was do Wrocławia na mecz BVB?