Siedziałam właśnie w mojej ulubionej kawiarni. Znudzona przeglądałam w telefonie różne portale społecznościowe, jak i strony plotkarskie. Robiłam to bardzo rzadko z braku czasu. Wyjątkowo dziś znalazłam na to chwilę. Przerywałam czytanie tylko, kiedy chwytałam za szklankę z owocowym koktajlem, przyniesionym przez młodą kelnerkę. Mój stolik stał w rogu sali, dzięki czemu nie byłam w centrum uwagi klientów oraz obsługi. Bez skrępowania wyciągnęłam przed siebie nogi, po czym położyłam swoje stopy, na stojącym na przeciw mnie krześle. Nie wiem, jak długo trwałam w tej wygodnej pozycji. Akurat zaczytałam się w artykule, krytykującym ubiór naszej pani kanclerz, gdy ktoś zasłonił mi światło. Nie zdążyłam unieść głowy, aby zidentyfikować postać, kiedy poczułam, że moje stopy zsuwają się na ziemię, a na krześle zasiadła jakaś postać. Spojrzałam na dobrze znaną mi sylwetkę.
- Nie za wygodnie ci?- usłyszałam głos młodego piłkarz. Na jego twarzy, jak zwykle gościł uśmiech.
- Nie pogardziłabym poduszką.- zaśmiałam się, chowając komórkę do kieszeni spodni.
- Co tutaj robisz o tej porze?- zapytał, obracając w dłoni plastikowy kubek, zapewne z napojem na wynos.
- Zwiałam z ostatniej lekcji i piję pyszny koktajl.- na potwierdzenie słów, upiłam łyk różowej mieszaniny owoców.
- Uuuu, ktoś tu wagaruje...- uniósł zabawnie brew.
- No bez przezady. Po co mam siedzieć 45 minut na wychowaniu do życia w rodzinie, jeśli mogę spędzić czas tutaj.- wzruszyłam ramionami.
- Nie będziesz wiedziała, skąd biorą się dzieci.- powiedział, opierając się o oparcie siedziska.
- To przyjdę do starszego kolegi i on wszystko mi opowie.- chciałam, żeby zabrzmiało poważnie ale się nie udało i oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Trzymam za słowo. Ale wiesz, że dla twojego dobra powinienem opowiedzieć o tym twojemu ojcu.- pochylił się na stołem. Wiedziałam, że coś kręci.
- Mario Goetze konfidentem?- rzekłam.
- Ciszej, bo mnie jeszcze znajdą.- rzucił błagalnie, poprawiając czapkę z daszkiem.
- Oh ta sława....- odgarnęłam teatralnie włosy.
- Nie nabijaj się ze mnie.- zaśmiał się.- Wracając do tematu... Nie powiem Romanowi o twoim wybryku pod jednym warunkiem.- w sumie nawet gdyby ojciec się dowiedział, to co by mi zrobił? Mogłabym go sama uświadomić ale ja z nim bez potrzeby nie rozmawiam.
- I co miałabym niby zrobić?- zapytałm z ciekawości. Spodziewałam się raczej głupiego wyzwania.
- Za dwa tygodnie organizuję u siebie w ogrodzie ognisko. Kilka dni przed wyjazdem na zgrupowanie kadry. Będzi kilku moich starych znajomych. I mój kuzyn, którym obiecałem, że się zajme.- oświadczył.
- A rozumiem, czyli miałabym robić za niańkę?- chciałam się upewnić.
- Nie do końca. Ma trzy lata, więc myśle, że sobie poradzę ale zostaje u mnie na noc i tu zaczynają się schody. Myślałem, że może wpadłabyś na ognisko i po prostu została na noc? Mam wolne pokoje gościnne.- wyjaśnił- A no i nie chce słyszeć, że musisz się uczuć, więc mówię już teraz.- uśmiechnął się na koniec.
- Czasami ten twój uśmieszek jest irytujący.- zauważyłam.
- Przyjmuję to jako komplement i potwierdzenie przyjścia, i nocowania u mnie.
- Niech ci będzie.- wypiłam mój napój do końca. W sumie może być ciekawie na imprezce u Goetzego.- Dobra ja się zbieram. Właśnie skończyła mi się lekcja. Czas wracać do domu. Jutro sprawdzian z historii.- rzekłam z niezadowoleniem, wstając od stołu.
- Trzymam kciuki. Dasz radę. Jak zawsze.- uniósł kąciki ust do góry, przepuszczając mnie w drzwiach.
- Miejmy nadzieję...- zarzuciłam torbę na ramię.
- Ja niestety idę w tamtą stronę...- kubkiem z gorącym napojem, wskazał na przeciwną drogę, niż tą która prowadziła do mojego domu.
- No trudno. To do zobaczenia.- ucałowałam go w policzek na pożegnanie i odeszłam w swoją stronę.
- Pamiętaj, jakbyś o coś chciała zapytać to dzwoń!- krzyknął już z daleka. Oczywiście chodziło mu o tematy związane z płodzeniem dzieci.
- Głupek...- zkwitowałam. Droga do domu minęła mi w dość szybkim tępie. Organizm się dotlenił, więc można zacząć bój z historią. Znienawidzone daty czekają... Od razu kiedy uchyliłam drzwi, poczułam dobrze znaną mi woń. Miałam nadzieję, że się myle. Zdjęłam z siebie wierzchnie ubranie. Skierowałam swoje kroki prosto do kuchni. Po drodze odnalazłam źródło intensywnego zapachu. Lawenda. Ktoś, podejrzewam, że Lisa, rozpalił kadzidełka właśnie o woni tych kwiatów. Momentalnie po policzkach zaczęły płynąć mi łzy, jak z odkręconego kranu. Głowa zaczęła boleć, a jakby tego było mało, do obiawów dołączył kaszel. W kuchni spotkałam ojca, wyjmował czyste naczynia ze zmywarki.
- Boże, dziecko co ci się stało?!- taka była jego reakcja na mój widok. Zapewne miałam już zaczerwienione oczy.
- Cholera jasna!- przeklnęłam. Bramkarz złapał mnie za ramiona, jakby bał się, że zaraz się obalę. Odkaszlnęłam, aby móc dokończyć swoją wypowiedz.- Kto pozapalał te kadzidełka?!
- Lisa chciała, aby ładnie pachniało. Ale co to ma niby...- zaczął coraz szybciej mówić.
- Mam uczulenie na lawende.- odepchnęłam go i zbliżyłam się do szafki z lekami. W końcu znalazłam w niej odpowiednie tabletki, które połknęłam bez popijania. Do tego nawdychałam się podwójnej porcji leku odczulającego. Zakryłam usta, jak i nos kapturem od bluzy, po czym obarłam się o krzesło.
- Ja... Nie wiedziałem... Ale ty nigdy nie miałaś alergii...- na początku błądził wzrokiem, a później złapał się za głowę.
- Wykryto ją, kiedy miałam 11 lat.- prychnęłam zła.- Powinnieneś o tym wiedzieć. Stał, jak zamurowany. Ukrył twarz w dłoniach. Chciałam, jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Kiedy opuszczałam pomieszczenie, usłyszałam ciche:
- Przepraszam, jestem beznadziejny...- nie było mi go ani trochę żal. Otworzyłam drzwi od mojej sypialni, a tam kolejna niespodzianka. Na biurku stał tzw. kominek, a w nim zapalony podgrzewacz i... olejek! Ten sam co w reszcie domu. Pośpiesznie chwyciłam za przedmiot i zaniosłam spowrotem do kuchni.
- Nie życzę sobie, żebyście wchodzili do mojej sypialni!- wściekła wróciłam do swojego pokoju, po czym otworzyłam okno na ościerz, aby wpuścić świerze powietrze. Ciągle czułam tą ostrą, kłującą woń. Nie mogłam wytrzymać w tym pomieszczeniu. Przypomniałam sobie, że Matt prosił mnie, abym zeskanowała mu notatki z biologii i wysłała e-mailem. W sumie mogłabym pożyczyć mu zeszyt. Czemu by nie przejść się do niego i nie dostarczyć osobiście notatek? Przy okazji pooddycham sobie powietrzem, nie lawendą. Już po chwili szłam drogą, która miała mnie zaprowadzić do posiadłości mojego kumpla. Jakoś specjanie się nie śpieszyłam. Cieszyłam się z każdego wdechu, po którym nie chciało mi się kaszleć. Od jekiegoś czasu przestałam łzawić. Nagle świat stał się piękniejszy. Przeklęta lawenda... Zadzwoniłam dzwonkiem do drzwi, dobrze prezentującego się domu. W wejściu przewitał mnie właśnie Matt.
- Siemka. Wchodz, nie będziemy w progu rozmawiać.- gestem ręki, zaprosił mnie do środka.
- Ja tylko na chwilę. Przyniosłam ci zeszyt z notatkami, o które prosiłeś.- wyjaśniłam, wręczając koledze notatnik.
- Dzięki, nie musiałaś się fatygować.- uśmiechnął się- Sophie, ty płakałaś?
- Egh, to alergia. Moja macocha chyba chce mnie wykończyć...- cicho westchnęłam.
- Nie mów tak. Z resztą nie będę wnikał. Ale jak coś, to znasz mój numer.- obydwoje wybuchnęliśmy śmiechem- Zawsze można autko przyrysować...
- Ty już się w nic lepiej nie pakuj, bo kuatora dostaniesz, a po co ci to?- zapytałam retorycznie.
- Żartowałem tylko przecież...- tłumaczył się.
- Ja cie znam.- pogroziłam mu palcem.- Dobra, lece. Trzymaj się.
- Do jutra.- pożegnaliśmy się, po czym ruszyłam w drogę powrotną, pogrążona w swoich myślach. Dlaczego jest tak, że człowiek zaczyna doceniać coś, dopiero kiedy to straci? Kiedy mamy katar, który uniemożliwia nam swobodne oddychanie. Przekonujemy się wtedy, jak komfortowo jest móc bez przeszkód pobierać niezbędny tlen. Gdy złamiemy którąś z kończyn. Wtedy odczuwamy ich brak przy codziennych i banalnych czynnościach. Czy kiedy tracimy bliską nam osobę. Dopiero po jej śmierci powoli dociera do nas, jak wiele ona dla nas znaczyła, ile jej zawdzięczamy, i jak jej nam brakuje. Przyzwyczajamy się do tego, że jesteśmy zdrowi, do osób, które odgrywają ważne role w naszej szarej rzeczywistości. Później tracimy grunt pod nogami. Jaby ktoś wylał nam na głowe kubeł lodowatej wody. Wtedy to do nas dociera. Ale czy to nie za późno? Dlaczego tak jest? Dlaczego jesteśmy tak ślepi? Chciałabym znać odpowiedz na to pytanie, ponieważ sama nie mam zielonego pojęcia. Wielu ludzi tak właśnie postępuje, w tym ja, a nie licznych uważa się za wariatów.
,,.... a jeśli dzieli nas, od przepaści krok..."
Zabrałam z pokoju wszystkie potrzebne mi do nauki rzeczy i przeniosłam je do ogrodu. Tata pod moją nieobecność otworzył wszystkie możliwe okna, ale woń nadal była wyczuwalna. Nie pozwalała mi się skupić. A w ogrodzie stała drewniana huśtawka, więc czemy by jej nie wykorzystać? Wzięłam ze sobą jeszcze koc, ponieważ wieczory robią się chłodne. Oczywiście muzyka, chyba jestem uzależniona ale nic na to nie poradzę. Włączyłam w telefonie najnowszy album Coldplay'a, który kilka dni temu pobrałam. Odłożyłam komórkę na stolik, po czym usadowiłam się wygodnie na brązowych belkach. Nakryłam się do pasa bawełnianym kocem i chwyciłam podręcznik. Bez trudnu znalazłam stronę, na której widniał tytuł: Powtórka przed sprawdzianem. Znalazłam tam wszystkie potrzebne informacje do przysfojenia. Lekko bujając się na huśtawce, przy ulubionych melodiach, próbowałam wchłanić wiedzę. Nie obchodziła mnie wykrzywiona w bólu twarz ojca. Wiedziałam, iż gryzą go wyrzuty sumienia. Siedział sam na kanapie, w salonie, w ciszy. Myślał nad czymś intensywnie. Wiedział, że popełnił wielką gafę. Jak ojciec może nie wiedzieć o alergii dziecka? Przecież mieszkamy pod jednym dachem. No właśnie tylko teoretycznie. Praktycznie ciągle się mijamy. Nie znamy się tak dobrze. Może lepiej niech tak zostanie. Widocznie tak ma być i już. Nie warto się nad tym wielce zastanawiać. Ojciec popełnił kolejny błąd. Moja złość na niego już minęła. Pozostała obojętność. Tylko to.
Poszło całkiem sprawnie. Myśle, że dwie trzecie materiału, mam już w małym paluszku. Chwila przerwy, bo te wszystkie daty wirują mi przed oczami. Przeciągnęłam się, ziewając. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, w celu sprawdzenia godziny. Dopiero przed siódmą, a ja czuję się wykończona dzisiejszym dniem. Muzyka przestała grać, a komórka zaczęła wibrować. Oznaczało to połączenie przychodzące. Chwyciłam za przedmiot, po czym wdusiłam zieloną słuchawkę.
- Hej, ty też kujesz czy liczysz na szczęscie, że będą odpowiedzi a,b,c?- zaśmiałam się. Mówiłam do mojej przyjaciółki Olivii.
- Zastanawiałaś się kiedyś, jak pożegnasz się z tym światem?- usłyszałam po chwili ciszy. Uznałam to za żart.
- Myślę o tym przed każdą lekcją fizyki.- odpowiedziałam. Znowu głucha cisza.- Olivia jesteś tam?- dopytywałam. Do moich uszu dotarł dzwięk, jakby stłumionego szlochu.
- Przyjedziesz, proszę? Bo chyba sobie coś zrobie...- tak, moja przyjaciółka płakała. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo zaraz zakończyła rozmowe telefoniczną. Siedziałam chwilę zszokowana. Kiedy dotarły do mnie słowa koleżanki, wybiegłam z ogrodu, jak popażona. Pośpiesznie założyłam buty w korytarzu.
- Gdzie ty wychodzisz o tej porze?- zapytał zdziwiony ojciec.
- Ja... później się odezwe...- plątał mi się język. Nie wiedziałam co zastane, kiedy dotrę na miejsce. Nie było czasu na szukanie roweru. Biegłam przed siebie. Gdyby ktoś zmierzył mi teraz czas, najprawdopodobniej był by to mój rekord życiowy. Bałam się o nią. Mogła sobie coś zrobić. Słyszałam w jej głosie niepokój i ogromy smutek. Ale czy zostało to spowodowane? Nick? Nie, na pewno nie. Olivia nie chciałaby zrobić sobie krzywdy, tylko ze względu na chłopaka. Nawet jeśli jest w nim zakochana, nie zrobiłaby tego. Dobrze ją znam. Widok na horyzoncie domu przyjaciółki dodał mi kopa. Po chwili stałam już przed drzwiami. Nie dzwoniąc dzwonkiem, chwyciłam za klamkę i wtargnęłam do środka. W mieszkaniu panowała cisza. Wszędzie ciemno i głucho, jakby domowników nie było w domu. W szybkim tępie odnalazłam pokój rówieśniczki, po czym weszłam do niego. Olivia siedziała na łóżku, z podciągniętymi kolanami. Na stoliku nocnym paliła się lampka. Jedyne źródło światła w pomieszczeniu. Zajęłam miejsce obok, czekając na jej ruch. Widok przyjaciółki całej i zdrowej trochę mnie uspokojił. Zdążyłam złapać oddech, po przebiegnięciu dystansu, kiedy Olivia uniosła głowę. Objęłam ją ramieniem. Na jej twarzy widziałam ślady łez i napływające ich nowe krople. Cicho łkała. Przesunęła na pościeli, delikatnie pogiętą kartkę, w moją stronę. Zawachałam się, lecz chwyciłam papier w dłoń. Okazało się, że był to list. List, od jej najstarszego brata, Adama tego, które udziela się na misjach w Awganistanie.
Droga Rodzino!
Przepraszam, że dawno nie pisałem. Mam nadzieję, że zrozumiecie. Mam sporo obowiązków, ale udało mi się znaleźć dla was chwilę. Bardzo za wami tęsknie i często o was myśle. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, możliwe, że za dwa miesiące wrócę do domu. Miałbym wtedy wolne od służby przez pół roku. Cieszę się na myśl o spotkania z wami. Mamy tyle do nadrobienia. Mam nadzieję, że u was wszystko w pożądku. Pozdrawiam was wszystkich. Chłopaki trzymajcie się. Jak wrócę zagramy w Fifę. Liczę, że dacie mi na początek jakieś fory. Tato, jak twój kręgosłup? Praca za biórkiem jednak ma swoje minisy. Jeśli będziesz się czuł na siłach, co powiedziałbyś o jakiś rybach? Jak za starych czasów... Mam te chwile w pamięci. Mamo, czy załapałbym się na jakąś pizze twojej roboty? Z dużą ilością ketchupu... Aż ślinka cieknie. Chętnie bym ci pomógł w jej pieczeniu, ale nie biorę odpowiedzialności za to co z tego wyjdzie. Olivio, moja kochana. Na pewno urosłaś od ostatniego razu, kiedy cię widziałem. Ale plac zabaw nadal jest nasz. Pamiętasz, jak cię huśtałem? A ty krzyczałaś: ,,Wyżej, wyżej! Ja chcę do nieba!". Byłaś wtedy taka malutka. Musimy koniecznie odwiedzić razem to miejsce. Trzymajcie się wszyscy ciepło. Pozdrówcie odemnie resztę rodzinki. Do zobaczenia, miejmy nadzieję już niedługo.
Wasz Adam.
Wszystko ładnie, pięknie. Ale ja nadal nie rozumiem. Powinna się cieszyć, że spotka się z bratem. Nie miałam okazji poznać go osobiście, ale znałam go z opowiadań koleżanki. Łączyła ich wielka więź. Nawet ślepy by to zauważył.
- Sophie- usłyszałam głos Olivii. Przytuliłam ją jeszcze mocniej, aby czuła się bezpiecznie.- Adam... Dzwonił komendant... I mówił...- robiła przerwy między wyrazami- Podrzucono bąbe do ich obozu... 10 żołnierzy... Zginęło na miejscu... W tym Adam.- wybuchnęła jeszcze większym szlochem.
*****
Tada! Jest! Kolejny! Czy wena wróciła? Nie wiem, ale piszę już z większą przyjemnością, więc chyba wszystko idzie w dobrą stronę :) wiem, znowu smutny... znowu Sophie jest ,, nie czuła" w stosunku do Romana. Ale już niedługo :D wszystko zmierza w dobrą stronę, tak myśle. Rozdziały postaram się dodawać raz w tygodniu ale nic nie obiecuję. Szkoła, rozumiecie :/ wrzesień przyszedł i nic nie da rady z tym zrobić niestety... przepraszam za ortografie, sprawdzałam na szybko
Dziękuję za komentarze. Sprawiają, że się uśmiecham, kiedy je czytam. Liczę na wasze opinie na temat tego rozdziału. Nie jest za długi, ale tak chciałam go zakończyć :) pozdrawiam WSPOMNIENIA :')
Oh, kiedy zajzałam tutaj i niedzielę i nie zobaczyłam rozdziału, trochę się zasmuciłam :/ Ale dzisiaj jestem w pełni zadowolona :D
OdpowiedzUsuńRoman wpadł to jest fakt i nie dziwię się, że Sophie jest za to na niego zła.
No i jestem ciekawa tej nocy u Mario :) Może być ciekawie ;)
Pozdrawiam i weny życzę ;**
Czytam twojego bloga od niedawna i stwierdzam, że jest cudowny <3 ;)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Sophie pogodzi się w końcu z Romanem
O Matko żal mi Olivii :(
OdpowiedzUsuńRozdział świetny :)
Mario taki awwwww^^^^^^
Czekam na nexta i życzę weny :)
Super rozdział ! :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że Sophie pogodzi się z Romanem.
Czekam na następny rozdział, a w wolnym czasie zapraszam do siebie :) http://loveumieraostatnia.blogspot.com/
Um... boże.. !
OdpowiedzUsuńWspółczuje Olivii ! Co ona musi w tym momencie czuć ? W końcu straciła bliską jej osobą.. Mam nadzieje, że Sophie pomoże jej jakoś z tym wszystkim.. ! No, i że w końcu pogodzi się z swoim ojcem jak i Lisą !
Tak, w ogóle to ciekawi mnie co będzie się działo u Mario ?
Mam nadzieje, że spędzą ze sobą przyjemny wieczór !
Czekam na nn ! ;)
Pozdrawiam i weny życzę ;**
Jejku biedna Olivia ;c tak mi jej szkoda !
OdpowiedzUsuńSzkoda , że Sophie nadal nie dogaduje się z Romanem ;/
Nie mogę się doczekać nowego ;*
Buziaki i zapraszam do mnie ;)
No to Roman zaliczył wtopę...
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekac, kiedy w końcu się pogodzą.
Ciekawe, czy wypali im te ognisko.Obyy ;))
Jak na przyjaciółkę przystalo, Sophie powinna wspierać Olivię.
Rozdział rewelacja, czekam na nn.
Buziaki :***
W wolnej chwili zapraszam do siebie :))
http://jestesdlamniecalymzyciem.blogspot.com/?m=1
Uwielbiam ten blog :) dzięki za komentarz=motywację :) czekam na następny rozdział
OdpowiedzUsuńNominowałam cię do Liebster award. Wszystkie informacje znajdują się tutaj http://wymyslanka11bvb.blogspot.com/2014/09/liebster-award.html
OdpowiedzUsuń